Inne podróże

Nine, ten, never sleep again. Czyli jak zostałem okradziony w Stambule

Tanie linie lotnicze mają swoją cenę. Do Etiopii lecieliśmy z Berlina z przesiadką w Istambule, gdzie czekało nas 18-godzinne oczekiwanie na kolejny lot do Addis Ababy. Do Turcji przylecieliśmy około 24. Ze względów bezpieczeństwa zostaliśmy w części tranzytowej, rano zamierzaliśmy wyjść na miasto.

To nowoczesne lotnisko, teren jest zamknięty dla posiadających bilet i obsługi, jest tu dużo ochrony i kamer. Mimo to, kładąc się spać na pobliskiej ławeczce, obwiązałem mój aparat szalikiem i położyłem się spać, trzymając go pod sobą. Zmęczony całym dniem podróży (do Berlina dotarliśmy samochodem o 5 rano) błyskawicznie wpadłem w objęcia Morfeusza.

Nie trwało to długo, gdy otwarłem oczy, pochylał się nade mną ochroniarz.

– Czy wszystko ok? – zapytał, a ja z przerażeniem od razu zorientowałem się, że zniknął mój aparat i telefon z kieszeni. Oszołomiony, (spałem ok. 2 godzin) od razu zapytałem się o policję. Przeklinając w duchu, że nie założyłem kłódki na zamknięcie torby na aparat, czy brak śpiwora (w którym mógłbym się schować), odnalazłem pokoik strażników prawa. Znajdowała się dosłownie dwa kroki od miejsca, w którym spałem!

Najpierw zaspany policjant nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Po czym powiedział, bym zaczekał i że sprawdzi, co da się zrobić. Początkowo byłem na siebie wściekły, wiedziałem, że ta sytuacja zepsuje mi podróż. Z drugiej strony, starałem się uspokoić, mówiąc do siebie banały, o nieprzywiązywaniu się do dóbr materialnych. Nie pytajcie, ile rzeczy sprzedałem i ile pracowałem, by kupić sobie Canona EOS MKII…

Sprawa wydawała się od razu przegrana. Policjant nie wyglądał na kogoś, kto zamierza zrobić coś więcej poza spisaniem raportu. Nie potraficie sobie wyobrazić, jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem go wracającego, w towarzystwie niskiego, buntowniczo wyglądającego mężczyzny. Policjant, nic nie robiąc sobie z jego przekleństw, kazał mu otworzyć torbę. Wysypały się: laptop, czekolady, perfumy i mój aparat. Szok! Gość oddał mi aparat, i wyzywająco burknął:

– Ja oddaję, nie rób więc problemów, ok?

Byłem tak szczęśliwy, że nie miałem siły się na niego złościć. Zapytałem o telefon.

– Hmy, telefonu już nie mam, poleciał do Algierii – usłyszałem w odpowiedzi. Czyżby okradło mnie kilka osób? Na szczęście była to zwykła nic niewarta cegłonokia, której w Polsce raczej nie dałoby się nawet sprzedać. Pogratulowałem policjantowi, z tego co wywnioskowałem, złodzieja wychwycili poprzez kamery. Na moje szczęście zdążyli go złapać, zanim wsiadł do samolotu! Złodziej nalegał, bym odstąpił od raportu. Spytałem go:

– Ukradłeś mój aparat, prawda?

– Tak – usłyszałem szczerą odpowiedź.

Jego złodziejowatość wyraża oburzenie zaistniałą sytuacją.
Fot. Roman Husarski

Po chwili pojawiło się kilku policjantów i zabrali nas do podziemi lotniska, by spisać raport. Sprawa stawała się coraz dziwniejsza. Mężczyzna nie posiadał tureckiej wizy i nie wiadomo jak znalazł się na lotnisku. Paszport miał z Tunezji, bilet do Tunisu.  Strasznie śmierdział alkoholem i nie mam pojęcia, jak udało mu się mnie okraść. Musiałem naprawdę mocno spać! Choć patrząc na zawartość jego toreb, chyba był profesjonalistą. Z pewnością miał spore kłopoty. Szybko przestał się rzucać, gdy zamknęły się drzwi do komisariatu w podziemiach lotniska. Lokalni policjanci potraktowali go brutalnymi kopnięciami i wepchali do małego schowka (sic!).

W tym momencie rozpoczęła się moja policyjna odyseja. Policjanci postanowili spisać raport. Pierwsze dwie godziny (od 2 do 4) to moja pogawędka z policjantem, który poczęstował mnie turecką herbatą (podawaną w małej filiżance, tak mocną, że tylko 3 łyżeczki cukru uratowały mnie przed wykrzywieniem twarzy) i mówił troszkę po angielsku. Z początku narzekał, że prawo w Turcji nie jest tak surowe, jak w Arabii Saudyjskiej.

– Z takimi ludźmi są tylko problemy. Powinno likwidować się szkodliwe elementy. Jakby zniknęli, to od razu lepiej by się wszystkim żyło – do tego pomrukiwał co chwila coś, co brzmiało jak: sanofdabicziiii. Spytałem, czy też czuł od mężczyzny alkohol.

– Ten człowiek, kradnąc i pijąc, przynosi wstyd całej muzułmańskiej społeczności. Sanofdebiczi, nie muzułmanin – więcej już z nim nie pogadałem, bo mnie opuścił. Pierwsze próby spisania czegokolwiek rozpoczęły się o 4 nad ranem. Dostałem kolejną herbatkę, która mnie trochę obudziła, tyle że policjant rozmawiał ze mną za pomocą google translatora! Skończyło się na wezwaniu tłumacza.

Ten przybył ok. 7 rano! W końcu rozpoczęło się spisywanie raportu. Z pewnością nie ułatwiały procesu ciągle  śmiechy i chichy policjantów, każdy kto wchodził do pokoiku, nie omieszkał podrapać piszącego w szyję, czy chociaż poklepać go po ramieniu. Jak widać w Turcji, kontakty pomiędzy mężczyznami są dużo bliższe niż w polskiej kulturze. Ostatecznie o 10 rano skończyliśmy robotę. Opuszczałem komisariat w rytmie muzyki z intro „Gry o tron” popularnego na całym świecie serialu, który ktoś odpalił w pokoju obok.

Cała sytuacja skończyła się szczęśliwie, ale to nauczka na przyszłość. Rozwiązanie to kłódki i sznurki, albo… brak snu. Pilnować się trzeba wszędzie!

1 myśl na temat “Nine, ten, never sleep again. Czyli jak zostałem okradziony w Stambule”

  1. Całe szczęście, iż historia skończyła się szczęśliwie i złodziejstwo nie zdołało definitywnie zepsuć Ci całej wycieczki. Trzymajcie się Chłopaki w Etiopii! Jeśli cokolwiek przyprawi was o wątpliwości, to serwuje Wam taki oto odświeżający kawałek, by nigdy nie minęła zajawka na Abisynię! 🙂

Leave a Reply