...AUTOSTOP... Inne podróże

Krakow – Istanbuł

„Ciągle cze­kałam na dob­ry mo­ment, aby spa­kować swój kar­ton. Wciąż mówiłam „nie dzi­siaj, zro­bię to jut­ro”. Ale „jut­ro” nie nad­chodziło. Za każdym ra­zem bra­kowało mi odwagi.
Ale dzisiaj…”

Podróżując autostopem, wszystko jest możliwe. Pierwszym etapem mojej i Wojciecha podróży było dotarcie do Istanbułu i mała przerwa w wyprawie do Iranu. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Największym problemem okazało się paradoksalnie  wyjechanie z Krakowa. Stojąc i czekając na wylotówce na okazję, miałem ochotę wrócić do domu, poczekać jeszcze jeden dzień, ale gdy ruszyliśmy i widoki za oknem stały się nieznajome, wiedziałem, że koło zostało wprawione w ruch.

Jedna granica i zmienia tak wiele. Pierwszy złapany na Ukrainie samochód nie miał lusterek, a kierowca rozkręcał w środku ruska-dyskoteke. Do Lwowa dotarliśmy późno w nocy. Nocny pociąg do Czerniowców był chyba najlepszym wyjściem. Szyny szersze tylko o 89 mm, a zmieniają tak wiele. Pociągi na Ukrainie są nie tylko tanie, ale i bardzo wygodne, dające możliwość noclegu.

Rumunia okazała się bardzo dla autostopowiczów przyjazna. Co prawda brakuje w wielu miejscach pobocza, na którym samochody mogłyby się zatrzymywać. Na szczęście ani razu nie czekaliśmy więcej niż godzinę.  Zdarzyło się nawet, że zostaliśmy podwiezieni przez Cyganów, którzy nie mają tu najlepszej opinii. Pod wieczór poprosiliśmy kierowcę o zatrzymanie się przy małej stacji benzynowej „in the middle of nowhere” i rozbiliśmy namiot w pobliżu. Z powodu dużych przestrzeni to dobra opcja na spędzenie nocy. Najgorzej wylądować o zmroku w środku miasta, gdy nie chce, lub nie może się zapłacić za hotel. Zawsze na dużych trasach trzeba kierowcy wytłumaczyć, by zostawił nas na obrzeżach lub (jak da się z nim porozumieć), przy wylotówce, najlepiej stacji benzynowej.

IMG_3148

Więcej kłopotów sprawił nam autostop w Bułgarii. Ludzie wydawali się troszkę mniej ufni, samochodów też niewiele, ale pojawiają się tiry jadące prosto do Turcji. Niestety zazwyczaj nie biorą dwójki. W Bułgarii złapaliśmy kilku ciekawych kierowców. Jednymi byli podpici młodzieńcy, wygłaszający sentencje w stylu „rakija good”, „Gypsy fucking people” – na szczęście jechaliśmy z nimi tylko 10 km. Innym razem jechaliśmy z Panem, którego ochrzciliśmy „Blablakiem”. Na każde moje pytanie (po rosyjsku) odpowiadał w nieznanym mi języku, który brzmiał dla mnie jak hmy… bełkot. I tak ja kiwałem głową mrucząc „da da” a on sobie gaworzył. Chyba obydwaj mieliśmy radochę.

Mały problem pojawił się na granicy. Wiele samochodów wydaje się jechać przez Grecję, gdzie jest dużo lepsza droga szybkiego ruchu. Na dobre kilka godzin utknęliśmy dwadzieścia kilometrów od Turcji. Ostatecznie zatrzymał się jakiś starszy człowiek. Jechał prosto do Istambułu. Na postoju czekaliśmy razem z nim na zachód słońca*, by móc rozpocząć posiłek, na który nas zaprosił. Księżyc pojawił się na niebie, a my czuliśmy już, że znajdujemy się w innym świecie.

* Wjechaliśmy do Turcji podczas Ramadanu.

1 myśl na temat “Krakow – Istanbuł”

Leave a Reply