...O PODRÓŻOWANIU... Inne podróże

Luigi Fieni: w Mustangu rozpoczęliśmy rewolucję

Moja rozmowa z Luigi Fieni, światowej sławy konserwatorem sztuki buddyjskiej, który od 15 lat przywraca bezcennym świątyniom królestwa Mustang ich dawną świetność. Wywiad został przeprowadzony 15 stycznia 2014 podczas wizyty Luigi w Polsce z okazji jego wystawy fotografii Przestrzeń i Przemijanie. Krajobraz i sztuka tybetańskiego królestwa Mustang w Nepalu w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Pomysłodawcą przeprowadzenia wywiadu była Jagoda Pietrzak z peronu4 i tam też mój wywiad znajdziecie. Za pomoc w redakcji dziękuję Oli Fasoli z kajtostanów.

Autor z Luigi Fieni (z lewej)

Mustang to chyba jedna z najbardziej odizolowanych krain, gdzie wciąż tradycja i religia Tybetu jest czymś żywym. Czy mógłbyś opowiedzieć, jak się tam znalazłeś?

Dziś powiedziałbym, że to karma. Ponieważ gdy dostałem propozycję pracy konserwatorskiej w Mustangu, nie wiedziałem nawet, gdzie to miejsce się znajduje. Nie wiedziałem nic na temat Azji, zajmowałem się przede wszystkim sztuką europejską. Do wyjazdu przekonał mnie mój profesor, który potrzebował w Nepalu asystenta. Kiedy już sprawdziłem, gdzie leży Mustang i wylądowałem w Nepalu, wciąż nie spodziewałem się, że to miejsce aż tak mnie pochłonie. Nie sądziłem, że moja praca zajmie mi więcej niż kilka lat, a minęło już piętnaście. Profesor wrócił do Włoch, a ja wciąż nie mam dosyć.

Co sprawiło, że zacząłeś czuć się w Mustangu jak w domu?

Myślę, że dom to takie miejsce, w którym masz poczucie, że jesteś we wszystkim, co cię otacza. Z ludźmi, z kulturą, z pejzażami. To wcale nie musi być miejsce, gdzie się urodziłeś. To otoczenie sprawia, że czujesz się jak w domu.

A kiedy mieszkańcy himalajskiego królestwa zaczęli Ci ufać? Jak dziś postrzegają Cię autochtoni?

To zajęło bardzo dużo czasu. Nawet po tylu latach jestem zawsze tylko obcokrajowcem. Bardzo trudno było uzyskać ich zaufanie. Starałem zachowywać się spokojnie, normalnie, naturalnie. Myślę, że pomogło również moje zainteresowanie ich kulturą. Krok po kroku udało się zaskarbić ich zaufanie. Dziś mam tam wielu przyjaciół.

W dokumencie Zagubione skarby Tybetu miejscowi proszą cię nie tylko o rekonstrukcję, ale również o domalowanie brakujących części w świątyni. Twoja decyzja o uzupełnieniu malunków spotkała się z oburzeniem wielu konserwatorów sztuki…

Dobrze, że poruszyłeś ten temat. Teoretycy i konserwatorzy sztuki, którzy mnie krytykują, odnoszą się do zachodnich standardów i zachodnich definicji sztuki. Początkowo trzymałem się kurczowo wszystkich zasad, ale kiedy zacząłem w Mustangu żyć, zmieniłem zdanie. Po przemyśleniach nazwałem siebie Kolonialistą, bo chciałem Ich zmieniać, przedefiniować Ich sposób postrzegania świata i sztuki. Jeśli jesteś tam, żeby pomóc, to nie możesz zachowywać się w taki sposób. Nie możesz zmieniać ich religii czy kultury.

W Europie zaczynaliśmy nasze prace z pozostałościami po Grekach i Rzymianach, których nikt nie obdarza kultem. W Mustangu sprawa jest inna, pracujemy z dziełami sakralnymi. Ludzie nie będą modlić się do Buddy, który pozbawiony jest ręki. Dla ludzi pracujących w świątyni to nie jest malunek Buddy, to JEST Budda. W 2004 roku zakończył się pierwszy zachodni projekt konserwatorski, ale mieszkańcy byli oburzeni, ponieważ postacie nie były dokończone, nie stanowiły całości. Dlatego wraz z nimi rozpocząłem rewolucję mającą przywrócić świątynie do życia. Zachowanie ludzi, którzy oceniają nasze działania jako nieetyczne, oceniam jako czysty kolonializm i brak szacunku dla żyjących w Mustangu ludzi.

Wyszkoliłeś wielu mieszkańców Mustangu na prawdziwych konserwatorów sztuki. A czego oni nauczyli Cię?

Przede wszystkim nauczyłem się słuchać. Można mieć umiejętności, wewnętrzną łatwość w robieniu rzeczy, ale wielką zaletą jest umiejętność słuchania innych. Ja dałem im narzędzie, którego potrzebowali, by ratować swoje dziedzictwo. Dla tych ludzi to nie jest po prostu malowanie. To czysta medytacja. Moi lokalni uczniowie przed pracą odprawiają rytuał oczyszczenia, poszczą, a podczas konserwowania modlą się. Obserwacja ich pracy jest dla mnie bardzo ważna i motywująca.

A co u króla (Królestwa Lo w Mustangu)?

Bardzo lubię tego gościa. Królewska rodzina wspiera nasze prace. Walczą z nami przeciwko tym wszystkim historykom i konserwatorom sztuki, którzy są nam przeciwni. Kontakt z nimi także wymagał czasu, ale myślę, że sprostają wymogom nowoczesności.

Ponoć do 2016 roku Chińczycy wybudują autostradę do Mustangu…

(śmiech) Autostradą bym tego, co budują, nie nazwał, ale faktycznie droga powstaje. Wiesz, spotykam wielu turystów zachowujących się w Mustangu jak w zoo. Widzą średniowiecze i chcieliby je zatrzymać dla własnej satysfakcji. Podoba ci się Mustang? Fajnie – zapraszam, pomieszkaj z nami dłużej. Nie ma tu elektryczności, szpitala, dróg. Większość mieszkańców nie posiada nawet toalety. Drogi przyniosą te korzystne dla wszystkich zdobycze cywilizacji. Dużo ludzi umiera z powodu odcięcia od cywilizacji, które tak się wszystkim podoba. Oczywiście zanieczyszczenie, jakie może się pojawić, też nie jest dobre, ale myślę, że najważniejsze jest ludzkie życie. To straszny egoizm słysząc zachodnich turystów, mówiących, że drogi zepsują im krajobraz.

Wyobrażenie ludzi z zachodu o „szczęśliwych” ludziach z Himalajów jest bardzo silne…

Oczywiście wielu z nich uważa się za szczęśliwych, ale mają oni także mnóstwo problemów. Mieszkańcy Mustangu nie mają możliwości pojechania do Nowego Jorku, nie mają wielu rzeczy podstawowego użytku, bez których ludzie z zachodu nie wyobrażają sobie życia. A turyści wracają z fotkami do domu i zachęcają kolejnych ludzi do odwiedzenia „zagubionego królestwa”. Wydaje mi się to śmieszne.

Są też dobre strony turystyki.

Naprawdę myślę, że ta droga, która jest budowana przede wszystkim dla turystów, przyniesie wiele korzyści dla mieszkańców Mustangu. Jest tu za mało lekarstw. Mój znajomy musiał czekać kilka miesięcy, by wybrać się w podróż do dentysty! Obecnie podróż jest bardzo ciężka.

A jak turyści zmieniają mieszkańców Mustangu?

Zmieniają ich ekonomię. Miejscowa ludność szybko adaptuje się do nowych warunków. Żyją w ciężkim klimacie i potrzeba im zdobyczy naszych cywilizacji, choćby do pracy na roli. Pojawiły się też pierwsze warsztaty, na których tworzy się pamiątki. Niektórzy z moich uczniów otworzyli galerie sztuki. Bez turystów, którzy kupują ich prace, nie mieliby pieniędzy na materiały i nie mogliby żyć ze swojej pracy artystycznej. Myślę, że ich zdolności adaptacyjne są bardzo naturalną dla nich rzeczą.

Byłeś zaangażowany w eksplorację jaskiń w poszukiwaniu zaginionych obiektów sakralnych i manuskryptów. Myślisz, że wiele takich miejsc jest jeszcze w Nepalu nieodkrytych? (zob. dokument Lost Cave Temples of the Himalaya)

Bardzo dużo. Bardzo chciałbym poświęcić się poszukiwaniu ich, ale to pożera mnóstwo czasu, a obecnie zajmuję się fotografią i rekonstrukcją istniejących świątyń. Niestety, choć jestem aktywnym człowiekiem, to ciągle muszę wybierać.

Czy mieszkając w Mustangu, czujesz brak jakichś zdobyczy naszej cywilizacji?

W pierwszych latach było mi naprawdę ciężko i brakowało mi wielu rzeczy. Piętnaście lat temu w Mustangu nie było naprawdę niczego. Ale udało mi się zaadaptować (śmiech). Tam odkryłem samego siebie. Tu jest za dużo rzeczy, które rozpraszają naszą uwagę i oddalają nas od nas samych. Telewizja, internet, telefon, zrób to, biegnij tam. W Mustangu nauczyłem się fotografować, malować oraz poznałem kilka języków obcych. W Himalajach mogę pracować.

Chciałem cię jeszcze zapytać o samą wystawę. Ma ona trzy części, czy którąś lubisz najbardziej?

Wszystkie są częścią mnie samego – pejzaże pełne spokoju, czy pełne energii tańce. Wystawa to suma moich emocji. Mieszkając tam, wszystko jest dużo silniejsze. Nawet zderzenie się ze sobą dwóch małych kamyczków, w tej wielkiej ciszy może brzmieć jak dzwon. Podobnie jest z emocjami. Film, który tu wyda mi się po prostu smutny, tam sprawi, że będę płakał jak dziecko.

Czy królestwo Mustangu przetrwa?

To kultura bazująca na tradycji. I jak długo ten stan się będzie utrzymywał, tak długo będą trwać.

 

Leave a Reply