Korea Południowa

To nie jest kraj dla wegetarian

Jak wygląda codzienne życie studenta w Korei Południowej? Co warto zobaczyć w azjatyckim metropolis? Czy w dobie Internetu można jeszcze przeżyć szok kulturowy?  Co czwartek serwuję moje wrażenia i przemyślenia z Seulu. Uwaga! Kuchnia koreańska bywa pikantna!

– Jestem weganinem, ale czasem jem mięso z powodu koreańskiej kultury – tak zapewniał mnie Koreańczyk, członek wegańskiej grupy „Broccolis”, podczas spotkania poświęconego koreańskiej zielonej kuchni. Nie można zaprzeczyć. Koreańczycy, podobnie zresztą jak Polacy, kochają mięso. To z powodu takich dań jak samgyeopsal, galbi czy bulgogi koreańska kuchnia jest sławna na świecie. Spotkaniom rodzinnym i przyjacielskim biesiadom zawsze towarzyszy mięso. Odmawiający wspólnego jedzenia symbolicznie wykluczają się z rytuału mającego na celu wzmacniać więzi – nie jest więc to z pewnością nic przyjemnego. Z perspektywy silnie kolektywnej kultury koreańskiej, może to wyglądać wręcz jak potwarz dla gospodarza. Nic dziwnego, że nieliczni Koreańczycy zainteresowani taką kuchnią zazwyczaj nie potrafią utrzymać wegetariańskiej diety przez 24/7. Co innego obcokrajowcy. My jesteśmy inni z samej definicji, nam więcej się wybacza.

Spotkanie, które miało pomóc grupie zagranicznych studentów wegetarian i wegan przypominało konferencję anonimowych alkoholików. Niektórzy przyznawali, że nie dają rady utrzymać w pełni wegetariańskiej diety. Inni mówili wprost, że porzucili ideały. Niewesoło zrobiło się, gdy ci, co nie byli tego świadomi, usłyszeli, że osławiona przystawka z kapusty kimchi czy „wegetariański” kimpab nie do końca są wegetariańskie – z powodu sosów zawierających rybę. Jeszcze smutniej – gdy okazało się, że w popularnych marketach wegańskie produkty praktycznie zamykają się na ryżu i kilku rodzajach ciasteczek.

Z tego, co zrozumiałem „Broccolis” tworzą trzy osoby: dwóch Koreańczyków i jedna Polka. Malutka grupa, która niesie pomoc weganom w mięsnym świecie. Promują wegetariańskie restauracje w Korei – a tych jest coraz więcej – rozprzestrzeniają informacje o swojej diecie, uświadamiają, organizują wege tour i sprzedają wegańskiej jedzenie… w puszkach.

Na spotkaniu dowiedziałem się, że do wegetariańskich potraw należy pajeon (naleśnik z jaj z cebulą zielona), jjolmyeon (pikantny makaron i warzywa), sundubu jjigae (potrawa ze świeżego tofu) oraz kongnamulgug (zupa z kiełków soi znany jako zupa na kaca). Niestety, jeżeli nie jest to wegetariańska restauracja, to nigdy nie można mieć pewności. Samo powiedzenie Koreańczykom „nie jem mięsa” (저는 고기 안 먹어요) lub „wegetarianin” (채식주의자) niewiele zmienia, bo Koreańczycy np. nie uważają ryb za mięso, a dodatkowo używane w Korei sosy zawierają składniki odzwierzęce.

Zielone towarzystwo może w Korei używać aplikacji Happy Cow, która wyszukuje wegetariańskie i wegańskie restauracje. Niektóre to superhipsterskie miejsca w zachodnim stylu, gdzie mały kawałek tarty kosztuje ok. 15 dolarów. Inne mają bardziej tradycyjny charakter. Wszystkie są raczej dość drogie. Ponoć mięsna kuchnia do Korei trafiła dopiero z Mongołami w XII wieku. Wcześniej kraj miał kierować się buddyjskimi zasadami – także od kuchni. W wielu stołówkach przy świątyniach buddyjskich dostaniemy wegetariańskie jedzenie. Czasami za darmo. Szczególnie w dni świąteczne.

Ostatnio widziałem koleżankę z Broccolis jak jadła danie z ryby. Gdy zapytałem, czy nie jest już weganką, odpowiedziała, że czasem dopuszcza do diety rybę. Korea nie oszczędza wegan. Przy odpowiedniej dozie uporu utrzymanie takiej diety nie jest jednak niewykonalne, choć bliskie jest masochizmowi. Weganom czy nie, polecam spróbować jedzenia w wegetariańskich restauracjach w Korei.

Królestwo Koryo promowało wegetarianizm

 

4 myśli na temat “To nie jest kraj dla wegetarian”

Leave a Reply