Tekst jest uzupełnieniem do mojego reportażu „Kością w gardle” opublikowanym w Tygodniku Powszechnym.
Nie jest prosto dostać się na psią farmę. Ich właściciele bardzo dobrze zdają sobie sprawę, że obcokrajowcy zazwyczaj nie są przychylni ich pracy. Ponadto farmy ze względu na generowany hałas muszą znajdować się z dala od większych siedlisk ludzkich. Mnie udało dostać się na farmę Parka dzięki AJ Garci, mieszkającemu w Korei aktywiście prozwierzecemu, który przez ponad rok badał warunki na psich farmach i z niektórymi właścicielami pozostał w dobrych kontaktach.
Farma znajdowała się ok 1.5h jazdy samochodem od Seulu w górach prowincji Gyeonggi. Okolica zaniedbanych domków i blaszanych baraków niezwykle kontrastowała z bogatą stolicą. Nie powinno dziwić, że farma jest tak schowana. Psie mięso jest kwestią tabu dla znacznej części koreańskiego społeczeństwa. Ujadanie psów zatrułoby życie potencjalnym sąsiadom – choć Garcia uważa, że farmerzy szukają już sposobu, by pozbawić psy tej ostatniej formy protestu.
Do farmy ciężko było podejść z powodu obezwładniającego smrodu psich odchów, czegoś, co mogło być zgniłym mięsem (psim?) i chmar tłustych much. Na farmie Parka znajdowało się ok. 100 psów, upchanych od 4 do 6 w klatkach. Na największych farmach hoduje się nawet i kilka tysięcy psów na raz. Pomimo że psy ewidentnie nie miały miejsca do ruchu i były karmione strasznie wyglądającą breją to według Garci farma ta jest jedną z lepszych. Przynajmniej klatki są zabezpieczone tak, że psy nie kaleczą sobie o nie łap. Przynajmniej klatki są stosunkowo czyste. Według Garci na niektórych farmach właściciele czasem nawet nie sprzątają ciał zagryzionych w klatce psów, które po pewnym czasie stapiają się z podłożem. Przecież zwierzęta te mają kły, a przy wysokim stresie nieraz dochodzi do tragedii.
Park rzadko kiedy dokonuje uboju na miejscu. Zazwyczaj zabiera psy do rzeźni. Chyba że klient poprosi, to może skroić na miejscu. Park, ponad 50letni mężczyzna, był bardzo uprzejmy podczas naszej wizyty, choć dał nam do zrozumienia, że jest bardzo zajęty. Ostatecznie sam zarządza wielką farmą. Udało mi się przeprowadzić z nim, krótki wywiad.
Od kiedy zajmuje się Pan hodowlą psów na ubój?
Będzie ponad 20 lat.
Czy zajmował się Pan w życiu kiedyś czymś innym?
Jak byłem młodszy, pracowałem w górach, ale obecnie zdrowie już nie dopisuje.
Kto wprowadził Pana w ten biznes?
Ojciec.
Czy myślał Pan nad zmianą zawodu?
Nie umiem robić nic innego.
Co mi Pan powie, jako zagranicznemu dziennikarzowi?
Nie znęcam się nad psami. Puszczam im radio i staram się, by było czysto. Przestrzegam procedur związanych z naszym przemysłem.
Społeczeństwo koreańskie bardzo szybko się zmienia. Do niedawna jeszcze czymś normalnym były bicie studentów przez nauczycieli w szkołach. Dziś takie zachowania nie są już akceptowalne. Dopóki jednak będą ludzie wierzący w specjalne zdrowotne właściwości psiego mięsa i będzie popyt, to biznes ten będzie dalej się rozwijał i nie przeszkodzi mu w tym nawet dezaprobata większości.
Przeraźliwe… ale z różnicami kulturowymi trudno jest dyskutować. Sama wcinam mięso i nie wyobrażam sobie, jak ktoś może zjeść psa, ale czy tak naprawdę pies tak bardzo różni się od, dajmy na to, różowiutkiej świnki?