...O PODRÓŻOWANIU... Inne podróże

Wyspy Andamańskie – w krainie psigłowców

“Skąd pomysł na Wyspy Andamańskie?”. Plan wyprawy zrodził się podczas naszego lotu do Indii, gdy znudzeni kartkowaliśmy Lonely Planet. Andamany wydały nam się na tyle egzotyczne i nieznane, a przy tym stosunkowo łatwo dostępne, że bez wahania kupiliśmy bilety. Już na miejscu dowiedzieliśmy się, że Andamany cieszą się dużą popularnością wśród indyjskich nowożeńców.

Krótka historia

Andamany ze względu na swoją lokalizację przez wiele lat owiane były tajemnicą. Marco Polo wspominał, że wyspy zamieszkane są przez dziwne stwory o psich głowach. W XVIII wieku Dania skolonizowała wyspy, ale ostatecznie znalazły się one pod władaniem Wielkiej Brytanii. Niestety wraz z przybyciem Europejczyków, rozpoczął się nieunikniony koniec mieszkańców Andamanów i Nikobarów. Choroby wybiły rdzenną ludność niemalże doszczętnie, a Anglicy ściągnęli na wyspy Indusów, którzy stanowią dziś przeważającą większość mieszkańców. Podczas II Wojny Światowej na wyspach okopali się Japończycy – do dziś można zwiedzać ich bunkry i pozostałości po fortyfikacjach. Obecnie Wyspy Andamańskie i Nikobary są zależne od Indii. Co ciekawe największą grupą etniczną zamieszkującą Andamany są Bengalczycy, w przeważające mierze hindusi. Po powstaniu niepodległych Indii Zachodni Bengal był najbardziej zaludnionym stanem Indii, stąd i fale emigracji. W 2004 roku Andamany ucierpiały w wyniku tsunami, ale dziś nie widać już po tej katastrofie śladów.

Niestety żadnych psigłowców nie spotkaliśmy
źródło: http://lo.tarnobrzeg.pl/lesser/artykuly/psioglowcy)

Praktyczne informacje

Na wyspy można dostać się na dwa sposoby – drogą powietrzną lub morską. Wyspy Andamańskie i Nikobary są terytorium zależnym do Indii, choć po przestudiowaniu mapy zdecydowanie bliżej im do Mjanmy. Większość wysp, w tym całe Nikobary, są zamknięte dla turystów. Dostać na nie mogą się jedynie antropolodzy i etnografowie, ale najpierw muszą uzyskać specjalne pozwolenie od indyjskiego rządu.

To właśnie na Andamanach znajduje się wyspa zamieszkała przez plemię, które żyje w totalnym odosobnieniu – Sentinelczycy. Od lat ignorują próby nawiązania kontaktu ze światem zewnętrznym. Indyjskie władze zabronił pod karą więzienia zakłócać ich spokoju. Podczas naszego pobytu pewien amerykański, samozwańczy misjonarz postanowił złamać prawo i przedostał się na ich terytorium, co skończyło się dla niego tragicznie. Romek napisał na ten temat artykuł dla Tygodnika Powszechnego

Najlepiej odwiedzić Andamany od grudnia do marca. Potem upał staje się nie do zniesienia, by następnie przejść w gwałtowną porę deszczową. My wyspy odwiedziliśmy pod koniec listopada i “załapaliśmy się” na kilka deszczowych dni. Z drugiej strony, uniknęliśmy wysokiego sezonu. Niewątpliwie największą atrakcją jest oszałamiająca, tropikalna przyroda i rajskie plaże. Wizja spędzenia dwóch tygodni na plaży pod palmami była miłą ucieczką od zatłoczonego i zanieczyszczonego Delhi, w którym spędziliśmy ponad tydzień. 

Podczas naszego pobytu niebo przeważnie było zachmurzone. Zdarzyło się też kilka deszczowych dni.

Nigdy dotąd nie spotkaliśmy takiej roślinności jak na Andamanach

Niestety na miejscu nie działa indyjska sieć i nie można kupić lokalnej karty SIM, a jest to jedna z pierwszych czynności, które z reguły robimy, przyjeżdżając do nowego kraju. Dostęp do bezprzewodowego Internetu mają wyłącznie mieszkańcy. Turystom pozostaje jedynie WIFI w lepszych restauracjach czy hotelach. Podczas naszego pobytu szalał cyklon, więc nawet miejscowi mieli problem z połączeniem się z siecią. Całe szczęście (ku uldze naszych rodzin) parę razy udało nam się połączyć, gdy cyklon oddalił się nieco w stronę otwartego oceanu. 

Transport między wyspami jest możliwy tylko promami (chyba że stać Was na wynajem helikoptera). Kupno biletów jest wyzwaniem, ponieważ pierwszeństwo zawsze mają mieszkańcy. Można skorzystać z usług “pośredników”, ale przy odrobinie determinacji zdołacie kupić bilety. Sprawdzonym patentem w Indiach, choć oczywiście nie pochwalam tej metody, jest wszczęcie awantury i zażądanie rozmowy z kierownikiem. 

Co do formalności, nie jest wymagana żadna dodatkowa wiza. Wystarczy, jeśli będziecie posiadali indyjską. Na Andamanach jest drożej niż w Indiach, ale wciąż tanio na polską kieszeń. Thali kosztowało od 150 do 250 rupii.

W planach jest otwarcie międzynarodowego lotniska, po którym wyspy z pewnością zostaną zalane falą turystów. Śpieszcie się odwiedzić Andamany, póki są jeszcze dzikie! 

Port Blair

Lotnisko na Andamanach znajduje się w stolicy – Port Blair. Miasto wzięło swoją nazwę od płk Blair’a, który w XVIII wieku  prowadził na wyspie etnograficzne badania. Najtrafniej opisuje je jedno słowo – pirackie. Widok Jacka Sparrowa przechadzającego się uliczkami Port Blair zapewne nikogo by nie zdziwił. Jest kolorowo, chaotycznie, dziko. Meczety, kościoły, świątynie hinduskie i sikhijskie pokazują, że do portu przybijali ludzi z różnych stron. W mieście widać, że natura kipi, stara się wcisnąć w każdy zakamarek, wykorzystać najmniejszą nieuwagę człowieka, aby wrócić na swoje dawne miejsce. W okolicy znajdziecie wiele ładnych plaż i zatok. W Blair brakuje jednak typowych backpackerskich hosteli, a Airbnb jest ryzykowne ze względu na brak telefonu i Internetu. My znaleźliśmy „dwójkę” za 100 zł za noc, ale zapyziały pokój ze ścianami pokrytymi farbą w kolorze szpitalnej zieleni, spełniał tylko jeden warunek – można było się tam przespać jedną noc. 

W Port Blair znajduje się parę muzeów, z których największe to Celular jail. Dawny, brytyjski kompleks więzienny, który za czasów kolonializmu służył jako miejsce zsyłki dla więźniów politycznych, w tym indyjskich działaczy niepodległościowych. Kara była podwójnie dotkliwa ze względu na morderczy klimat i oddalenie od jakiejkolwiek cywilizacji, nie wspominając już o brutalnym traktowaniu osadzonych. My zdecydowaliśmy się na Samudrika Marine Museum. 

Samudrika Marine Museum skupia się na miejscowej, podwodnej florze i faunie. Mają kilka naprawdę ciekawych akwariów i imponującą kolekcję muszelek. Nie zabraknie też parę żenujących eksponatów i dużej dawki indyjskiej estetyki. Ciężko nie dostrzec „chichotu historii”, bo z muzeum wynika, że Indusi mają wyobrażenie o pierwotnych mieszkańcach archipelagu zupełnie jak Anglicy w XIX wieku o Indusach. Pod koniec wizyty warto zajrzeć do muzealnego sklepiku, które jest zbiorowiskiem najdziwniejszych pamiątek – kosmicznych muszelek i koralowców, plastikowej biżuterii, bryloczków w kształcie głowy Aborygena (sic!), figurek z kokosa… Jeżeli chcecie zemścić się na kimś bliskim i kupić mu prezent z wakacji – jesteście we właściwym miejscu! 

„Główki” Aborygenów
Lokalna ludność w ujęciu indyjskiej estetyki

W Port Blair działa również  oceanarium, ale niestety podczas naszego pobytu było w trakcie remontu. Tuż przy oceanarium znajduje się przystań do kolejnej atrakcji – Rose Island. 

Agata

 

Leave a Reply