Choi Sung-guk jest artystą i rysownikiem pochodzącym z Korei Północnej. Jest absolwentem Uniwersytetu Artystycznego w Pjongjangu i pracował w największej północnokoreańskiej wytwórni filmów animowanych SEK Studio. W 2010 roku uciekł do Korei Południowej, gdzie zaczął tworzyć swój własny projekt. Jego webtoon (internetowy komiks) Rodong Simmun (로동심문) w 2016 roku stał się jednym z najbardziej popularnych na platformie Naver. Nazwa jest parafrazą północnokoreańskiego dziennika Rodong Sinmun (dosł. Gazeta Robotnicza, w PRL odpowiednikiem była Trybuna Ludu). Użyty przez Choi wyraz simmun znaczy „przesłuchanie”. Komiks w tragikomiczny sposób przedstawia wspomnienia z KRLD oraz różnice kulturowe pomiędzy Północną i Południem. W 2017 roku artysta opublikował kolejną serię komiksów, pt. Jestem obywatelem Korei Południowej (나는 대한국인). Należy do grona nielicznych uciekinierów z Pjongjangu, którzy nie stanowią nawet 3% społeczności Koreańczyków z Północy na Południu. Spotkaliśmy się w jednej z kawiarni w dzielnicy Guro w Seulu, gdzie mieszka.
Z tego, co się orientuję, webtony nie istnieją w Korei Północnej. Możesz opowiedzieć, jak się zetknąłeś z tą formą artystycznego wyrazu?
Najpierw wydawało mi się, że webtony to trochę trywialna forma, ale z czasem zrozumiałem, jaką mają siłę. Zajęło mi to trzy lata. Rzeczywistość Korei Południowej jest bardzo różna od tej na Północy i cały czas uczę się czegoś nowego. Nie tylko słów, ale i pojęć. W Korei Północnej coś takiego jak webton nie istnieje. Byłem już przyzwyczajony do pracy z komputerem, więc to nie tak, że zaczynałem wszystko od zera. Przez pewien czas nawet zajmowałem się sprzedażą używanych komputerów. Miałem też do czynienia z intranetem. Mieliśmy nawet programy do konwersacji, taki chat, który jednak został przez rząd zamknięty po trzech latach. Po przyjeździe do Korei Południowej trzy miesiące spędza się w specjalnym ośrodku, gdzie próbuje się uzupełnić te wszystkie braki w wiedzy i można przejść różne kursy przygotowujące do życia w kapitalistycznym społeczeństwie. Poświęciłem ten czas na opanowanie takich programów jak m.in. Photoshop. Tak dobrze mi szło, że prowadzący pytał czy nie jestem przypadkiem szpiegiem (śmiech). Zapoznałem się też z mediami społecznościowymi i wtedy po raz pierwszy dowiedziałem się co to webton.
Czy już wtedy zdecydowałeś, że właśnie w ten sposób opowiesz o swoich doświadczeniach?
Jako artysta najpierw zamierzałem po prostu napisać manhwę (koreański komiks). Jednak okazało się, że komiks w wersji papierowej nie cieszy się dużym zainteresowaniem. Wszystko przeniosło się do Internetu! Dużym zaskoczeniem było dla mnie, że nikt wcześniej nie wpadł na to, aby o doświadczeniach z Korei Północnej opowiadać w takiej formie. To naprawdę szokujące, jak mało Koreańczycy z Południa wiedzą o naszym systemie i jak często, niestety, zdarza im się go idealizować. Poczułem potrzebę, by podzielić się moimi doświadczeniami.
Zaskoczyło mnie, na ilu platformach operujesz. Udzielasz się w telewizjach internetowych, na Facebooku, a nawet próbowałeś sił w animacji.
Jak do tej pory YouTube był najtrudniejszy. Nie miałem doświadczenia w montażu filmowym. W Korei Północnej kręceniem filmów zajmują się tylko wyspecjalizowane ekipy, znajdujące się pod dużą kontrolą ideologiczną. Fakt, że w demokratycznym świecie, każdy może być reżyserem i kręcić to, co chce, był dla mnie zaskoczeniem!
W swoim komiksie krytykujesz system KRLD, który nie pozwala swoim obywatelom na cień zwątpienia. Czy publiczne skierowanie słów przeciwko reżimowi było trudne?
Bardziej bały się osoby z mojej rodziny, że coś mi się stanie. Jednak potrzeba powiedzenia światu, co nas spotyka, była silniejsza. W Korei Północnej musimy żyć tak, jak nam każą. Tracimy naszą młodość i marzenia dla liderów. Mam poczucie głębokiej niesprawiedliwości.
Przez pewien czas zajmowałeś się nielegalną sprzedażą filmów. Jestem niezwykle ciekawy, jakie produkcje cieszyły się zainteresowaniem i co ludzie myślą o lokalnym kinie.
Podaż jest na proste filmy romantyczne. W północnokoreańskim kinie nawet w romanse wpycha się polityczny przekaz i ludzie szukają od tego ucieczki. Były jednak świetne produkcje, które robił porwany na rozkaz Kim Dzong-ila, Shin Sang-ok. Moim ulubionym filmem był Hong Kil-dong (Kim Kil-in, Shin Sang-ok, 1986).
Czy widziałeś może Plugasari? Gdy byłem w Korei Północnej w 2014 roku, mój przewodnik powiedział, że nie słyszał o tym filmie.
Ten film jest obecnie zakazany, ponieważ uznano, że ma ukryty polityczny przekaz. Był inny świetny film pt. Rimm Kkok-jong (Yong Bok-chang, 1988), taki koreański Robin Hood, ale również uznano, że taka narracja może zagrażać panującym. Po ucieczce Shin Sang-oka w Korei Północnej przestały pojawiać się ciekawe produkcje. Kto chciałby oglądać filmy, które po pierwszej scenie wiadomo, jak się skończą? Dlatego sprzedawałem zagraniczne produkcje. Południowokoreańskie miały wielkie wzięcie. Jak chcesz poderwać dziewczynę w Korei Północnej, to zapraszasz ją na południowokoreański film (śmiech). Niestety, ponieważ pokazują tematykę zakazaną w Korei Północnej, za ich sprzedawanie trafiłem na rok więzienia. Pół roku spędziłem w obozie pracy. W końcu uciekłem z kraju.
Jak wyglądała twoja trasa?
Chiny, Laos, Tajlandia. Miałem ukryte finanse i całą trasę pokonałem jedynie w miesiąc. Można powiedzieć, że byłem uprzywilejowany. Wiele osób ginie próbując uciec.
Mógłbyś porównać swoją pracę w studiu SEK z trybem pracy teraz?
Na Północy i na Południu pracuje się tak samo ciężko. Po pierwsze, w Korei Północnej pracowałem na rzecz państwa. Byłem trybikiem w maszynie i nikt nie znał mojego imienia. Teraz mogę pracować na własne konto. Po drugie, praca jest monotonna. Wszystko obraca się wokół wodza, partii i systemu. Nawet dzieci, oglądając filmy animowane, od razu wiedzą kto jest kto. Wilk to Ameryka, łasica to Japonia, mysz to Korea Południowa, Korea Południowa… niezbyt ładna, nie? Wszystko przepełnione jest skrajnym nacjonalizmem (민족주의) i duchem samozniszczenia (자폭정신) za kraj. (animacja, o której rozmawialiśmy, jest na YouTube przyp. RH)
Miałeś może okazję poznać kanadyjskiego rysownika Guya Delisle? Pracował w SEK w okresie, gdy jeszcze tam pracowałeś. Napisał komiks opisujący swoje doświadczenia z Pjongjangu.
Pamiętam go. Razem pracowaliśmy i kilka razy jedliśmy wspólny posiłek. Tylko że to było naprawdę dawno temu (2003 przy. RH). Ciężko też o prawdziwą zażyłość, jeżeli wiesz, że po każdej rozmowie będziesz musiał napisać raport. Każdy prezent, jaki dostawaliśmy, musieliśmy oddawać służbom. Zdumiewało mnie, jak wysoką pensję otrzymywali obcokrajowcy, jak dobrze mogą zjeść i jakiej marki papierosy palą. Wtedy uznałem, że nie chcę spędzić całego życia na rysowaniu karykatur Japończyków i muszę założyć własny biznes.
Czyli ta niesprawiedliwość cię po prostu wkurzyła?
To nie była złość, to było zdumienie. Nawet nie myślałem wtedy o niesprawiedliwości. Po prostu sama wizja tego, że można żyć inaczej, zarabiać na siebie, otwierała przede mną nowy świat.
Nie wiesz, może czy Guya Delisle wie, że uciekłeś na Południe?
Niestety nie.
Przed wywiadem pokazywałeś mi nienawistne komentarze, jakie otrzymujesz. Kto je zazwyczaj pisze? Dlaczego twoje prace wzbudzają taką krytykę?
To z powodu różnic w spojrzeniu na politykę. Zazwyczaj atakuje mnie koreańska lewica, fani obecnego rządu (Partia Demokratyczna) ludzie, którzy nienawidzą uciekinierów. Piszą np. że uciekając, zdradziłem swój kraj, że jestem przestępcą, bo w Korei Północnej sprzedawałem filmy, że jak śmiem krytykować reżim KRLD itd. Ludzie, którzy mnie nienawidzą, otworzyli nawet petycję, z prośbą o wyrzucenie mnie z Korei Południowej. Nie stoi za tym żadna większa logika. To polityka.
Czy jest coś, za czym tęsknisz w Korei Północnej?
(chwila wahania) Chciałbym się czasem przejść znowu ulicami Pjongjangu. Wyobrażam sobie, jak bardzo mój kraj mógłby się zmienić, gdyby tylko zmienił się system.
A jedzenie?
O nie! (śmiech). Wszystko dzięki kapitalizmowi. Konkurencja i wolny rynek sprawia, że jest z czego wybierać i jedzenie jest nieporównywalnie smaczniejsze. Nie chodzę nawet do północnokoreańskich restauracji w Seulu (śmiech).
Widziałeś protesty i upadek prezydent Park Geun-hye. Czy myślałeś wtedy o Korei Północnej?
Oczywiście. Na początku wspierałem protesty, choć teraz, gdy widzę, jak działa obecny rząd, to już sam nie wiem, czy dobrze się stało. Reżim KRLD wykorzystał tę sytuację. Chciałbym zobaczyć jakiś protest w samej Korei Północnej, ale to niemożliwe.
Dlaczego?
W Korei Północnej nie ma wolności do zgromadzenia, nie ma kościołów, wszędzie działa wywiad. Zmiana może przyjść z zewnątrz lub może przez jakiś bunt generałów…
W Korei Północnej kultura wojskowa jest bardzo silna.
Niezwykle silna i jest z tego powodu mnóstwo problemów. Żołnierze ograbiają zwykłych ludzi, wymuszają różne rzeczy. Przemoc, także przemoc seksualna, jest powszechnym problemem. O tym wszystkim w Korei Północnej nikt oczywiście nie mówi głośno.
Jak postrzegasz sukces wyborczy dwóch uciekinierów, Thae Yong-ho i Ji Seong-ho (obaj startujący z partii konserwatywnych przyp. RH)?
Dwie osoby nie mogą reprezentować całej społeczności. To jednak symbolicznie bardzo ważne. Korea Południowa potrzebuje tych głosów.
Jakie masz plany na przyszłość?
Chciałbym zaangażować się w kościół pomagający uciekinierom w Chinach. Chrześcijańscy misjonarze potrafią poświęcić swoje życie, by nam pomóc. Są gotowi pójść do więzienia za nas. To niezwykle poruszające. Oczywiście równocześnie zamierzam dalej rysować.
Dziękuję