W Birmie dominuje buddyzm, lecz dawna stolica jest wyjątkowo zróżnicowana pod względem religijnym. Codziennie wąskimi, zatłoczonymi uliczkami Rangunu przechadza się aż sześć milionów ludzi. Nie mnie jednak, w stosunku do innych birmańskich miast mnogość świątyń i wyznawców jest zdecydowanie tu bardziej zauważalna.
W samym centrum dawnej stolicy Birmy znajduje się Sule Pagoda – słynny buddyjski obiekt sakralny, który rzekomo ma mieć 2,5 tysiąca lat i włosy samego Buddy w środku. Tuż obok stoi schludny meczet. Wiele podobnych można odnaleźć w okolicy. Muzułmanie mogą stanowić nawet 20% społeczności Rangunu, a w samych meczetach można usłyszeć, że ich liczba sięga nawet 50%. Większość kobiet związanych z islamem nosi się tu w zgrabnym hidżabie. Burka, czyli pełne okrycie widzi się niezwykle rzadko. Zdecydowanie nie do pozazdroszczenia przy niemal 40 stopniach! Jak dowiedziałem się od poznanego Birmańczyka miejscowi buddyści nazywają takie kobiety „ninja”.
Z kolei po drugiej strony pagody, stoi dumnie biało-różowy kościół baptyjski. Birma jest trzecim krajem pod względem ilości baptystów na świecie. Wizyta na mszy w tym rozśpiewanym przybytku Chrystusowym to przeżycie bardzo ciekawe, zwłaszcza że chór posiada też pieśni w wersji angielskiej (kaleczą ten język strasznie).
Od Sule Pagody odchodzą postkolonialne ulice. Nie trzeba daleko się ruszać, by odnaleźć kilka hinduistycznych świątyń. Nie prezentują się one specjalnie ciekawie, ale w środku można spotkać przemiłych ludzi. Dużo bardziej interesująca z architektonicznego punktu widzenia są przybytki chrześcijańskie. Na szczególną uwagę zasługuje słynna XIX-wieczna katolicka Katedra Świętej Marii Panny (Saint Mary’s Cathedral), która została zbudowana jeszcze za brytyjskich rządów. Tuż obok znajduje się przykościelna szkoła, a prawie wszystkie msze są odprawiane w języku angielskim przez birmańskich kapłanów. Chrześcijaństwo oficjalnie stanowi 4% populacji Birmy, ale prawdopodobnie są to zaniżone dane. Ze względu na wewnętrzne konflikty i prześladowania mniejszości narodowych, które często wyznają właśnie chrześcijaństwo (np. Karenowie, Kachini). Centralny rząd również nie kontroluje terenów na północy kraju, którą może zamieszkiwać kilka milionów wyznawców Chrystusa.
Wędrując, można natknąć się na wiele innych świątyń np. sikhijską gurudwarę czy wielka świątynia chińska. Największe zaskoczenie budzi jednak obecność żydów, którzy pojawili się tu dość licznie w XIX wieku, lecz pierwsze wzmianki odnotowano jeszcze sto lat wcześniej. Wśród szeregów wojska birmańskiego króla Alaungpaya walczył niejaki Solomon Gabirol. Żydzi przywędrowali do Birmy od strony Indii. Trudnili się handlem i odnieśli niemały sukces. Społeczność żydowska tuż przed wojną liczyła ok 2.500 osób. Gdy Japonia podbiła Birmę, większość uciekła z kraju. Japończycy stosowali przemoc wobec wszystkich „europejczyków” i Żydzi nie stanowili tutaj wyjątku. Każda osoba o europejskich rysach twarzy traktowana była jako sojuszników brytyjczyków – kolonizatorów.
Po uzyskaniu niepodległości wydawało się, że nastaną lepsze czasy dla mniejszości. Birma, jako pierwszy azjatycki kraj uznała istnienie Izraela. Żydzi, którzy jednak zdecydowali się zostać, zmuszono do wyjazdu w 1962 roku, którym w Birmie władzę przejął generał Ne Win i rozpoczął nacjonalizację kraju. Jedną z przyczyn upadku gospodarczego kraju było wyrzucenie z niego mniejszości. W efekcie rozpadła się delikatna struktura ekonomiczna Birmy.
Do dziś w Rangunie zostało bardzo niewielu Żydów, jak poinformował mnie Mojżesz Samuel (opiekun synagogi Musmeah Yeshua). Zaledwie osiem rodzin. Pomimo niewielkich rozmiarów owa społeczność wciąż pozostaje aktywna, o czym świadczą zdjęcia wiszące w świątyni. Jedno przedstawia spotkanie z Aung San Suu Kyi. Cieszy mnie fakt, że liderka birmańskiego frontu demokratycznego nie zapomniała o prawdopodobnie najmniejszej społeczności religijnej tego kraju. Słucham opowieści Mojżesza Samuela o Żydach w Birmie. Jest on mężczyzną w wieku około pięćdziesięciu lat. Nosi zarówno jarmułkę, jak i tradycyjne birmańskie longyi. Bardzo ciężko go zrozumieć z powodu ochrypniętego głosu- prawdopodobnie paczki papierosów na jego biurku zrobiły swoje. Pytam się o problemy społeczności. Odpowiada, że dziś w Rangunie jest bardzo spokojnie. Co ciekawe, chyba jest tak dla Żydów faktycznie. Odwiedzając najróżniejsze świątynie i obserwując życie na ulicy, doszedłem do wniosku, że Rangun jest wyznaniową wieżą Babel. Po odwiedzinach w synagodze nie mogę się uwolnić od wspaniałego utworu Alpha Blondy – Jerusalem. Zmienić tylko nazwę miasta, dodać do tekstu kilka religii i … gotowe! Świątynia znajduje się na 25-ej ulicy odchodzącej od Mahabandoola Rd. Synagoga umiejscowiona jest tuż przed chińską dzielnicą obok, której muzułmanie rozstawiają swoje uliczne stoiska, a hindusi sprzedają obrazy. Tym, którzy pragną samemu poczuć ten klimat, polecam długie spacery ulicami Rangunu. Nie bójcie się zgubić w tym mieście, gdyż nie jest niebezpieczne. Czuwać będą nad wami wszyscy bogowie świata.
Judaizm nie jest religią prozelicką jak np. Buddyzm/Chrześcijaństwo aczkolwiek jest możliwość przejścia na nią. Dlatego w samym Izraelu można znaleść Żydów o arabskich rysach(jeden znajomy w Europie jest traktowany jak Arab mimo, iż sam zarzeka się, że Arabów nienawidzi z całego serca) zwanych Mizrahim. W temacie dalekowschodnim to warte uwagi są grupy Kaifeng – Żydzi Chińscy tudzież Felasze – Etiopscy. Najgorsze w nas Polakach jest fakt, iż właściwie nie mamy pojęcia jak wygląda przeciętny Żyd(O ile można to tak stwierdzić). Traktujemy ten naród jak pozostały kraj zbudowany na zasadzie krwi(Niemcy, Hiszpanie, Rosjanie etc..)… Izrael powinien być porównywany do Australii, tudzież USA…