Inne podróże

Fear and Loathing in Vang Vieng

Po spokojnym i leniwym, południowym Laosie, przyszedł czas na prawdziwą bombę! Mekka backpackerów i może jedno z bardziej niebezpiecznych miejsc w Azji, czyli Vang Vieng!

Miasteczko w pierwszej chwili wzbudza mój zachwyt. Jest położone w pięknej okolicy. Otaczające je góry i przepływająca przez środek rwąca rzeka Nam Song sprawia, że wygląda, jak z dziecięcego obrazka. Z noclegiem dużego problemu tu nie mm – szybko znajduję przyzwoity pokój za 20.00 kipow (ok 2,5 $) troszkę dalej od centrum, z obawy przed głośną muzyką w nocy.

Fot. Roman Husarski
Vang Vieng – to mógłby być raj.
Fot. Roman Husarski

Największą atrakcją Vang Vieng jest tzw. tubing. A cóż to takiego? Najpierw kilka słów historii. Na początku lat 90., w tym wówczas kompletnie zapomnianym miasteczku rezydowało wielu wolontariuszy. By wynagrodzić im ciężką pracę, pewien farmer wpadł na pomysł, by użyć wielkich gumowych opon do wodnych zabaw. Spływanie w dół rzeki okazało się świetną rozrywką i wkrótce podobną atrakcję uruchomił stojący przy rzece bar. Zadziałał efekt domina. Dziś wzdłuż Nam Song znajduje się mnóstwo restauracji i pubów, przy których spływający turyści mogą się zatrzymać, a mała wioska zmieniła się w najczęściej odwiedzanie miejsce w Laosie. Tubing stał się na tyle popularny, że w ciągu dnia z głównej ulicy co chwila wyrusza tuk tuk wypełniony ludźmi po brzegi.

IMG_4434
Za dużo czy za mało stuffu?
Fot. Roman Husarski

Dlaczego więc Vang Vieng cieszy się tak nędzną reputację? Otóż z przykrością muszę stwierdzić, że większość przybywających tu turystów nie potrafi się spokojnie bawić. Dodatkowo imprezujący tłum z całą pewnością nie zasługuje na to, by nazywać się backpackerami. 90% spływających zatrzymuje się w pierwszym barze i tam już zostaje na długie godziny, bo nie jest w stanie się ruszyć. Inni turyści, kompletnie oszołomieni alkoholem lub innymi specjałami z „magicznego menu”, w którym znajduje się marihuana, opium i grzyby halucynogenne, często nie panują nad tym, co się dzieje. Zaczęło dochodzić do regularnych wypadków. Szybki prąd i kilka niebezpiecznych miejsc (skały, wiry) potrafią zrobić swoje. Spędziłem cztery dni w tym miasteczku i kilkakrotnie widziałem zabandażowanych lub zakrwawionych ludzi wychodzących z wody. Ponoć statystycznie co roku ginie tu ok. 20 osób! Jak informuje mnie mój laotański kolega, w tym roku w Vang Vieng, jak do tej pory były zaledwie cztery śmiertelne ofiary.

_MG_4894
Niektórym nastolatkom do wyszalenia się wystarczy tanie wino. Inni jadą do Vang Vieng.
Fot. Roman Husarski

Zabawa nie kończy się oczywiście w wodzie. W nocy na głównej ulicy kompletnie pijani turyści krzyczą, biegają nadzy, wymiotują… Sam tubing nie jest też wcale tani: 50, 000 kipów (8$) za wypożyczenie opony, kolejne pieniądze za wywiezienie za miasto i dodatkowa opłata jeśli się nie „wyrobimy” w 2 godziny (a jest to możliwe tylko bez zatrzymywania się). Słyszałem, że zdarzały się również kradzieże opon. Gdy rozkoszujemy się drinkiem, siedząc w barze, ktoś wskakuje w naszą tubę i po prostu spływa w dół. W takiej sytuacji musimy spłacić całą oponę, a nie ma innego wyjścia, bo wypożyczając, zostawiamy w depozyt dokumenty. Ostatecznie zrezygnowałem więc z tej „atrakcji”.

Fot. Roman Husarski
…Grass porasta mury mego miasta…
Fot. Roman Husarski

Całe tubingowe szaleństwo kompletnie odmieniło region. Nawet w pobliskich jaskiniach można przepłynąć się w oponie, popijając zimny browar. Przy tym wszystkim, co raz częściej odwiedzający zapominają o różnicach kulturowych. Policja nagminnie karze zdziwionych turystów, którzy półnadzy (lub nadzy) zapuszczają się poza centrum. Narkotykowa wolność ściąga też mało przyjemne towarzystwo. Rozwrzeszczany Niemiec, który wypomina obsłudze baru, że wypił magicznego szejka i nic nie czuje? To tylko jedna z dziwnych scen, jakie przyszło mi zobaczyć.
Chęć kompletnego odmóżdżenia doprowadziła do tego, że w jednym menu czytam: „chcesz mieć prawdziwy rozpierdol w głowie? Zapytaj obsługę o „crazy shake”. Pytam barmana co, to właściwie jest. W odpowiedzi słyszę, że porządna dawka opium wzmocniona grzybkami! Czy każdy chętny wrażeń turysta wie, że wypicie nawet kilkanaście godzin wcześniej napoju z limonką, przed używaniem opium może skończyć się zawałem, a czasem śmiercią? To w ten sposób popełniały tu samobójstwo kobiety z plemion górskich (np. z powodu nieudanego małżeństwa).

Fot. Roman Husarski
Tubing – stopień trudności wzrasta wraz z ilością spożytych środków psychoaktywnych i alkoholu
Fot. Roman Husarski

Przez nachalnie rozkręconą turystykę również, w mieście praktycznie ciągle wali głośno muzyka lub słychać odgłosy z budowy. Gdy przebywałem w Vang Vieng, nie było miejsca, gdzie nie dałoby się dostrzec powstających kolejnych hoteli.

Jednak skłamałbym, gdybym nie wspomniał nic o drugiej stronie medalu. Bo można bawić się tu świetnie. Wypożyczenie motoru (5$ za dzień) i jazda po okolicy to czysta przyjemność! Są tu malownicze wioski i pełno fantastycznych jaskiń mniej lub bardziej dzikich. Bardzo podobał mi się uroczy zakątek zwany „blue lagoon”, w którym do małej, ale bardzo głębokiej rzeczki, wskakuje się z drzewa (z 8 metrów!), albo z przywiązanej do niego liany (na Tarzana). Są tu też możliwości na wspinaczkę górską, na pobliskich drzewach rosną egzotyczne owoce (m.in. rambutan), popularnością cieszą się wycieczki rowerowe i spływy kajakami. Vang Vieng daje naprawdę wiele możliwości.

 

Fot. Roman Husarski
Dyskoteka trwa 24/7. Czy mieszkańcom to przeszkadza? Obawaiam się, że mało kogo to tu obchodzi…
Fot. Roman Husarski

 

Leave a Reply