Musimy z natury rzeczy wydawać się im (dzikim) istotami nadnaturalnymi –
zbliżamy się do nich z potęgą jak gdyby bóstwa
Joseph Conrad, Jądro ciemności
Miło mi poinformować, że właśnie ukazała się książka, w której znalazły się moje zdjęcia z Timbuktu, wykonane zaledwie miesiąc po wyzwoleniu miasta z rąk islamistów w 2013 roku. Z ulgą mogę stwierdzić, że Przemytnicy książek z Timbuktu Charlie Englisha to lektura, po którą warto również sięgnąć ze względu na treść. Autor skutecznie powiązał w swoim reportażu skomplikowane wątki historii pustynnego miasta, francuskiego kolonializmu i współczesnego, czającego się na Saharze zagrożenia islamistycznego. Timbuktu poznajemy z historycznych relacji podróżników, jak i z wywiadów z jego współczesnymi mieszkańcami. Już ten zabieg sprawia, że lektura porywa nas w fascynujący wir minionych i obecnych wydarzeń, a to z pewnością nie jej jedyna zaleta.
Nie sposób pozostać obojętnym na zmagania osiemnasto – i dziewiętnastowiecznych podróżników próbujących za wszelką cenę dotrzeć i opisać Timbuktu. Miasta, które przez wielki uchodziło za legendarne. W którego istnienie wiele osób nie wierzyło, zaś inni rozpowiadali legendy o jego bajecznym bogactwie. Dzisiejsi backpacerzy, poruszający się autostopem i dumnie nazywający się podróżnikami, sto lat temu spotkaliby się zaledwie z uśmiechem politowania. Mówimy o czasach, w których mały rozstrój żołądka mógł w konsekwencji nieprawidłowego leczenia lub braku odpowiednich leków doprowadzić do śmierci. Gdy oszustwo kończyło się nie tylko stratą portfela, ale i nożem wbitym zdradziecko w plecy. Gdy pokonanie kilkudziesięciu kilometrów mogło trwać miesiące. Lista bolesnych i mało znanych chorób dziesiątkujących przybywających do Afryki Europejczyków była długa. W swoich pamiętnikach ze służby w Birmie Orwell pisał: „Błogosławieni, których dotykają tylko rozpoznawalne choroby!”.
Z determinacji i poświęcenia tamtych ludzi można i dziś brać przykład. René Caillié przeznaczył przed wyprawą trzy lata, by poznać kulturę Zachodniej Afryki, przyswoić podstawy islamu i nauczyć się arabskiego. Przez wiele miesięcy podróżował samotnie, udając muzułmanina. W późniejszych relacjach opowiadał o stopach pokrytych krwawiącymi wrzodami, szkorbucie, a nawet głodzie, który nieomal doprowadził go do śmierci. Ostatecznie zdołała jednak dopiąć swego celu. Jego przykład niezwykle kontrastuje z dzisiejszymi wagabundami, których przygotowania zazwyczaj sprowadzają się do zakupu przewodnika Lonely Planet. I to w najlepszym razie!
Pokory również uczy barwnie opisywana przez autora historia starożytnego miasta, w której wyraźnie widać jego znaczenie na polu nauki – ośrodki naukowe powstały w nim w tym samym czasie co w Pradze czy w Krakowie, a w latach świetności mogło się w nich uczyć nawet 25 tys. studentów. Mimo to XIX-wieczni akademicy wspierali swoje teorie o wyższości rasowej białych, uważając, że czarny człowiek nie poznał pisma. Informacje o pokaźnych bibliotekach Timbuktu i odnajdywanych w regionie manuskryptach były często celowo ignorowane. Niestety i dziś można się spotkać z podobnym myśleniem i ignorancją, czego osobiście doświadczyłem, opowiadając o kulturze i skarbach Sahelu. Charlie English przywracając dumę historii regionu, na szczęście nie wpada przy tym w ciasne ideologiczne ramy. Dekonstruując imperialistyczne wyobrażenia, wskazuje też na długą historię wewnętrznych konfliktów, które zrujnowały potęgę Timbuktu na wiele lat przed przybyciem Europejczyków. Zachwycając się nad naukowymi osiągnięciami muzułmańskich uczonych, przypomina, że większość z manuskryptów to pisma religijne lub wypełnione magią. Pojawiają się w nich m.in. mistycy chodzący po wodzie i bogowie-ryby, za które być może brano manaty.
Przemytnicy są również reportażem napisanym uczciwie. Autor nie pozwala sobie, na tak modne w polskim reportażu, emocjonalne szantaże i przedstawia informacje z niezwykłą rzetelnością. Do każdego rozdziału załączony jest aneks, w którym English wymienia wszystkie źródła, opinie i nieuniknione w kontekście targanego chaosem i anarchią Mali – niezgodności. Do tego stopnia, że również przewodnia historia o bohaterskich bibliotekarzach ratujących manuskrypty przed islamistycznym chuligaństwem zyskuje cienie. Co świetnie uzupełnia moje własne skromne dochodzenie, przedstawione w krótkometrażowym filmie Droga do Timbuktu, gdzie bohaterowie również przedstawiali często różne wersje wydarzeń. Właśnie za tą uczciwość i rzetelność dziennikarską Charlie English zasługuje na szczególne uznanie, a jego książka mogłaby dołączyć do obowiązkowych lektur w szkołach reportażu.