W stronę festiwali on-line. Relacja z tegorocznych Pięciu Smaków
Właśnie zakończyła się 14 edycja Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków (25.11-06.12.2020). Miałem okazję już wcześniej uczestniczyć w internetowych edycjach. Po raz pierwszy jako członek studenckiego jury 52. Krakowskiego Festiwalu Filmowego, a raz podczas zeszłorocznego Jeonju International Film Festival, który również z powodu pandemii przeniósł się w większości do sieci. Prawdę mówiąc, mam nadzieję, że nie będzie już kroku wstecz. Nawet gdy otworzą się kina, to forma dostępu do wyświetlanych filmów o wybranej przez siebie godzinie i dniu jest niezwykle wygodna. Dość stresu związanego z niefortunnym harmonogramem, gdy dwie najbardziej wyczekiwane przez ciebie pozycje wyświetlane są w tym samym czasie! Dość ukradkiem ocieranych łez, gdy twój festiwal odbywa się w innym mieście, a ty nie możesz przyjechać! Nie jestem osamotniony w tych poglądach. Statystyka ponad 40 tysięcy wyświetleń wskazuje, że festiwal miał w tym roku rekordową widownię.
Zwycięski pochód Pasożyta zapewnił specjalne miejsce koreańskiemu kinu na Pięciu Smakach. Nie tylko wśród wyświetlanych filmów najwięcej było tych z Korei, ale również pojawiła się specjalna sekcja (Parasites) pokazująca zaangażowane społecznie kino. Cieszy mnie również znacząca reprezentacja kina kobiecego lub promująca silne bohaterki. W Korei reżyserka filmowa jest sferą silnie męską. W dodatku hierarchiczną i zdolną do nadużyć, o czym świadczy seria oskarżeń wobec czołowych twórców podczas ostatniej koreańskiej fali #METOO. Większość reżyserek realizuje się praktycznie wyłącznie w kinie niskobudżetowym i tym bardziej potrzebna jest im promocja.
Zaskoczył mnie również nowatorski dział poświęcony technologii VR. Przez pomyłkę otworzyłem jeden z filmów na telewizorze i nie byłem pewny, co się dzieje. Do projekcji najlepiej użyć specjalnych okularów VR (w dodatku do telefonu już od kilkunastu zł). Można też bawić się w przesuwanie ekranu akcji na laptopie. Tego typu technologia zapewnia wysoki stopień imersji. Możemy przenieść się dosłownie na plan filmu. W tej sekcji wyświetlany był odważny „Bezkrwawo” Giny Kim, która wykładała m.in. na Harvardzie. Film oddający honor i pamięć kobietom zgwałconym przez amerykańskich żołnierzy. Od początku wiemy, co się zdarzy, więc podążanie scena za sceną za kobietą-ofiarą, jest wyjątkowo bolesne. Zwłaszcza że choć możemy rozglądać się dookoła, nasz krzyk o pomoc pozostanie głuchy.
Poniżej załączam krótkie recenzje wszystkich wyświetlanych koreańskich filmów pełnometrażowych. Pierwsze trzy to – moim zdaniem – dzieła zasługujące na szczególną uwagę. Nie bawię się jednak w ocenianie, ponieważ to bardzo różnorodny zestaw. I chwała organizatorom za tak ciekawy wybór!
Mikrosiedlisko (소공녀, 2017, r. Jeon Go-woon)
Opowieść o kredytach zmieniających dom w wiezienie i stale rosnących cenach mieszkań zapewne dla wielu brzmi znajomo. W Korei Południowej również nie jest wesoło. Od 2017 ceny zakwaterowania wzrosły o 50%!
Mikrosiedlisko opowiada historię kobiety, która „Nie ma domu, ale ma pomysły i własny smak!”. Główna bohaterka nie przez przypadek nazywa się Miso (uśmiech). Jej tułaczce można współczuć, ale częściej podziwia się jej upór, niezależność i dobroć, jaką obdarza wszystkich, których spotyka. To jej dedykowany jest oryginalny tytuł „Mała księżniczka” (소공녀), nawiązujący do powieści Frances Hodgson. Powstał intymny, feministyczny, gorzko-słodki dramat, który mógłbym polecić każdemu.
Kawałek ziemi (리틀 포레스트, 2018, r. Yim Soon-rye)
„Kawałek ziemi” to wegetariański food porn. Smażone pędy bylicy, ciasto z fasoli adzuki czy makaron posypany kwiatami jabłoni przyprawią o ślinotok nawet mięsożercę. Na szczęście to nie koreańska wersja Jedz, módl się i kochaj.
Bogaty i sezonowy świat wiejskich smaków nie jest wyłącznie eskapizmem. To filozofia. Odpowiedź na pytania tożsamościowe i samotność. W wybitnie mięsnym społeczeństwie wegetarianizm bohaterki jest nieprzypadkowy. Podobnie jak jej odmowa w skojarzonym z miastem wyścigu szczurów palli palli. Choć film jest adaptacją japońskiej manghi w Korei wybrzmiewa niezwykle lokalnie. Kawałek ziemi jest słodki jak suszone persymony i gotowane kasztany w cukrze.
Kim Ji-young, urodzona w 1982 (82년생 김지영, 2019, r. Kim Do-young)
„Kim Ji-young, urodzona w 1982” to z pewnością najważniejszy koreański film zeszłego roku. Adaptacja feministycznej powieści dekady wywołała serię skrajnych reakcji rozwścieczonej męskiej publiki. Twórców zalała fala hejtu. Na film spadły niesprawiedliwe recenzje (tzw. 별점 테러). Rozpadały się związki… Koreański ruch antyfeministyczny ogłosił nawet plan wydania parodii książki pt. 90년생 김지훈.
Niełatwo zrozumieć tę emocjonalną burzę. Film ma niespieszne tempo i nie wpada w pułapkę manicheizmu. Mąż głównej bohaterki (w tej roli niezastąpiony Goblin!) nie opuszcza jej w potrzebie. Po prostu nie rozumie świata jej problemów. Przemoc wobec kobiet budowana jest w filmie z okruchów. Faworyzowania męskich dzieci. Nieznośne pouczenia teściów. Pracy, w której największym komplementem jest „Jesteś prawie jak mężczyzna!”. Czy paranoicznych wizyt w publicznych toaletach, w których może się czaić ukryta kamerka zboczeńca. Film z pewnością warto uzupełnić powieścią Cho Nam-joo.
Szczęściara Chan-sil (찬실이는 복도 많지, 2019, r. Kim Cho-hee)
Filmy rozgrywające się w środowisku filmowców należą do specyficznej kategorii. „Szczęściara Chan-sil” jest, a jakże!, opowieścią o kryzysie twórczym. Na szczęście na tyle lekką, że nie powstydziłby się jej nawet Fellini. Odniesień do klasyki jest tu zresztą dużo więcej, a głównej bohaterce, niezwykle wrażliwej producentce filmowej, towarzyszy duch hongkońskiej supergwiazdy, Leslie Cheung (jego po koreańsku brzmi Jang Kook Young).
To pełnometrażowy debiut reżyserski Kim Cho-hee. W filmie znalazło się sporo wątków autobiograficznych. „Szczęściara…” zaczyna się od śmierci pewnego reżysera. Kim Cho-hee przez lata produkowała filmy słynnego Hong Sang-soo, który z powodu prywatnych skandali, dziś jest w Korei postacią kontrowersyjną. Najwyraźniej drogi Kim i Honga się rozeszły. Nie ma czego żałować. „Szczęściara” to świetne kino niezależne.
Odleżyna (육창, 2019, r. Shim Hye-jung)
„Odleżyna” to kolejny obraz promujący kino kobiet i ostatni zamykający mój mały cykl recenzji.
Jeżeli ktoś próbuje oceniać filmy po tytule, to w tym wypadku nie będzie zawiedziony. „Odleżyna” to ciężki i rozdzierający miejscami dramat rodziny, rozgrywający się wokół sparaliżowanej kobiety. Obserwując cierpienie na ekranie, chciałoby się wskazać winnego, jednak bohaterowie wymykają się prostej ocenie.
Podobnie jak w Pasożycie, silnie manifestuje się problem klasowy. Stojący wyżej nie mają skrupułów, by eksploatować biedniejszych, w tym wypadku nielegalnych emigrantów.
Wyspa syren (인어전설, 2017, r. O Muel)
Słyszeliście o „kobietach morza” (Haenyeo) z wyspy Jeju? Pozbawione butli tlenowych pływaczki nurkują nawet na głębokość 30 metrów, aby wyłowić smakowite małże, ślimaki i wodorosty. To zawód wykonywany wyłącznie przez płeć piękną i jemu zadedykowany jest film „Wyspa syren”.
Ciężko nie ulec wrażeniu, że reżyser inspirował się Kusturicą. Podobieństwa do serbskiego mistrza widać nawet w muzyce. Rolę cyganów pełnią mieszkańcy wyspy Jeju. Są spontaniczni, emocjonalni, uduchowieni i niedbający specjalnie o aparycje. Tak bardzo w odróżnienu od mieszkańców stolicy, którzy szybko zaczynają im tej wibracji zazdrościć.
Być może to ten manieryzm sprawia, że trudno film traktować poważnie. O Muel, który sam pochodzi z Jeju, jest autorem poważnego i urzekającego zdjęciami filmu Jiseul. Niestety „Wyspa syren” była kręcona w większości na bliskim planie. Szkoda, bo Jeju jest przecież piękne.
Proch i pył (축복의 집, 2019, r. Park Hee-kwon)
„Proch i Pył” rozgrywa się głównie w domu pogrzebowym i stąd też oryginalny tytuł (축복의 집, czyli Dom Błogosławieństw).
Znajdziemy tu cały, powolny proces pochówku po koreańsku. Kto by pomyślał, że z całego ciała zostaje taka mała garść prochu?
To kolejna pozycja festiwalowa z bardzo silną postacią kobiecą, zestawioną z jej bezradnym bratem. Dla sierot z marginesu społecznego śmierć matki jest nie tylko personalną tragedią, ale stanowi zagrożenie materialne. Bolesny film.
Kropla piękna (기기괴괴 성형수, 2020, r. Cho Kyung-hun)
„Oh ten twój silikonowy mózg!” śpiewał zespół Jaurim w utworze, który mógłby być w playliście do „Kropli piękna” ( 기기괴괴 성형수 dosłownie „Tajemniczy tonik do operacji”).
Ten animowany body-horror w krzywym zwierciadle przedstawia koreańską obsesję piękna. Krwiożercze oblicze obnażają również firmy rozrywkowe. Słusznie, bo znane są z sugerowania modelom operacji czaszki z powodów estetycznych…
W tej historii jest coś z Doriana Greya i z mitu o Pigmalionie, choć ostateczny efekt jest trochę licealny. Po seansie warto natomiast zajrzeć do oryginalnego webtonu (link w komentarzu). Film jest ekranizacją jedynie dwóch części (성형수 i 뉴성형수) serii popularnego rysownika internetowego Oh Seong-dae.
Bestie na krawędzi (지푸라기라도 잡고 싶은 짐승들, 2020, r. Kim Yong-hoon)
„Bestie na krawędzi” to kolejny film z kategorii kimchi Tarantino.
Kim Yong-hoon w swoim debiucie przybliża nam nocne życie miasta Pyeongtaek. Odwiedzamy nocne kluby i doki portowe. Zatrzymujemy się namiotach pojangmacha przegryźć rybny fast food i w jjimjilbang, aby choć na chwilę przerwać krąg przemocy. Gęsta krew płynie w Bestiach często i powoli, nierzadko w rytm klasycznego pianina. Uczucie „creepy” znane z koreańskiego kina akcji wybrzmiewa wraz z prostą, darwinistyczną filozofią. Oryginalny tytuł filmu odnosi się w końcu do koreańskiego przysłowia „Tonący nawet słomy się chwyci” (물에 빠진 사람 지푸라기라도 잡는다). Warto po ten film sięgnąć dla silnych ról kobiecych. Femmes fatales niczym nie ustępują tu równie demonicznym gangsterom.
A Hard Day (끝까지 간다, 2014, r. Kim Seong-hun)
Wiele koreańskich filmów świetnie odczytuje się w kluczu jungowskiego cienia. Policjant o wątpliwej reputacji staje w szranki z prześladującym go człowiekiem-diabłem. Jak to w k-akcji niemało tu przemocy. Jednak trzaskowi obijanych o muszlę klozetową głów towarzyszy spora dawka sytuacyjnej ironii. Przy tym wszystkim po raz kolejny obrywa się instytucji policji, wiecznie obciążonej grzechem zaniedbań z okresu rządów autorytarnych. Dosłowny tytuł filmu 끝까지 간다 znaczy „Idę do końca”. Ten groteskowy thriller porywa od pierwszej sceny do ostatnich napisów.
Starcie przegrywów (튼튼이의 모험, 2018, r. Ko Bong-so)
Ssssi… co chwila pada przekleństwo z ekranu. Dodajmy do tego nieotynkowane ściany, blachę falistą i pieski na krótkich łańcuchach. To nie podróż w przeszłość, tylko do Południowej Jeolla. Pozbawiony perspektyw, ambitny, ale nierozgarnięty, Chung-gil próbuję uratować miejscową drużynę zapaśników. Naprzeciw staje lokalny gang Czarnego Tygrysa (co po koreańsku brzmi jak „BllekTaigo”) i plany rozbiórki sali treningowej.
Wychodzi sympatyczny, choć w gruncie rzeczy mocno stereotypowy obraz prowincji. Należy jednak wziąć pod uwagę, że Ko Bong-soo nakręcił całość niemalże z własnej kieszeni. Oryginalny tytuł „튼튼이의 모험” oznacza „Przygodę mocarzy”. Przecież w sporcie nie zawsze chodzi o zwycięstwo.