...AUTOSTOP... Inne podróże

Mikropaństwa Europy. Andora

Wraz z Mateuszem Jonczykiem w te wakacje podjęliśmy się nietypowej podróży turystycznej po Europie. Celem było odwiedzenie malutkich krajów naszego kontynentu. Pomysł na podróż wziął się z czystej ciekawości. Czy zastanę coś więcej niż tylko podatkowe raje, królestwa najbogatszych ludzi globu? Jak takim maleństwom udało się przetrwać w cieniu wielkich sąsiadów? Jak autostopowy tramp odnajdzie się w krainie milionerów?

Pierwsza na szlaku była Andora. To małe państewko w Pirenejach, znane jest z pięknych stoków narciarskich i miejsc na wspinaczkę  wysokogórską. Turystyka to ważna część budżetu kraju (ponoć aż 80% PKB), gości m.in. zachęcają wielogwiazdkowe hotele – w tym słynny Igloo Hotel położony na 2300 m n.p.m. Dla włóczykijów opcja zakwaterowania wygląda trochę gorzej, choć w Andorze istnieją hostele w cenie 20 za noc (np. Pension la Rosa w stolicy) i stosunkowo tanie supermarkety. My osobiście korzystaliśmy z namiotu i couchsurfingu. Należy jednak pamiętać, że nawet w lecie, noc w wysokich górach może być bardzo chłodna.

Nie ma lotniska i pociągów. Busy nie jeżdżą za często, a autostop idzie powoli. Rekompensuje cudowna okolica.
Fot. Mateusz Jonczyk

Andora słynie jako podatkowy raj. W rzeczywistości, w obliczu światowego kryzysu i nacisków społeczności międzynarodowej w 2012, wprowadzono znaczne zmiany. Ustanowiono podatek od działalności gospodarczej i VAT (ale tylko 4%!). Ku niezadowoleniu ludzi, rząd planuje też ustawić podatek dochodowy. „Ludziom nie podoba się idea wypełniania kwitków” – usłyszałem od pewnej dziewczyny. Choć po kilometrowych kolejkach czekających na granicy, by dostać się do bezcłowego nieba, zostało już tylko wspomnienie, to wciąż mnóstwo odwiedzających jeździ tu tylko na zakupy. Dojechanie do Andory autostopem nie było trudne, ale nawet przed tak prostą wyprawą, warto się przygotować.

Już pnąc się serpentynami w górę, można zrozumieć, dlaczego ten mały kraj (470km2) tak długo skutecznie pozostawał w izolacji. Posępne Pireneje sprawiły nam zawrót głowy. Zwłaszcza że bardzo szybko przejechaliśmy znaczne różnice wysokości. Wszystko dzięki pewnej hipisce, która jak wielu innych Francuzów kierowała się do Andory, w celu zakupu alkoholu i papierosów. Przemytowi sprzyja fakt, że granica nie jest szczególnie strzeżona. Dziewczyna poinformowała nas, że jeździ na zakupy aż z Tuluzy. Co to była za podróż. Ona bujała się w rytm zacinającego się radia, na mnie wchodził jej starutki piesek (ponoć zgarnięty z ulicy), a zakręty przecinaliśmy na ciągłej linii. Postój wydał nam się łaską niebios. Dziewczyna zatrzymała się ukryć w skałach gandzie, bo ostatnio ją złapali i „nie było miło”. Najwidoczniej Andora preferuje jedynie klasyczne narkotyki. Samochód (renault) ledwo się trzymał. Musieliśmy otworzyć maskę, a po jej otwarciu uderzył nas czarny dym. Dodaliśmy wody do chłodnicy i ruszyliśmy dalej. Cali zlani potem, w końcu dotarliśmy do granicy.

Tu pojawia się wspomniany haczyk. Praktycznie wszyscy Francuzi zatrzymują się na zakupy w El Pas de la Casa (zostaw tu kasę!) i nie podróżują dalej. Samochody z rejestracją Andory mijały nas, dodając gazu, a czasem trąbiąc. Później usłyszałem, że jest to spowodowane licznymi przemytnikami i bezdomnymi, którzy łapią na tej trasie stopa. Po trzech godzinach, w końcu udało nam się zatrzymać vana prowadzonego przez dwóch chłopaków ze sprecyzowanym planem podróży.

– Hej chłopaki jedziemy w tym samym celu, nie? – kierowca mrugnął do nas okiem. Był bardzo zaskoczony, gdy usłyszał, że nie chodzi nam o przemyt. Z tyłu nie było siedzeń. Usiedliśmy, więc na desce surfingowej. Lepszy rydz niż nic. W pełnej mgle pędząc prawie 100 na godzinę przez serpentyny, w rytmach Drum and bass i ragga jungle, w końcu dojechaliśmy do stolicy, Starej Andory (Andorra la Vella).

Niektórzy kierowcy robią wypady po alkohol i papierosy codziennie i żyją z przemytu.
Fot. Roman Husarski

W Andorze wybraliśmy się na treking i na zakupy. Zaskakują ceny dobrej jakości whisky, ale też i innych wysokoprocentowych alkoholów. W okolicy jest sporo pięknych kościołów, nawet z X wieku. Cała Andora jest malowniczo położona, posiada dość jednolity styl architektoniczny i ogólnie rzecz biorąc robi duże wrażenie.

Wysokie Pireneje dziś przyciągające spragnionych kontaktu z przyrodą podróżników, kiedyś stanowiły o izolacji żyjących tu ludów. Wykopaliska świadczą o obecności człowieka w epoce Neolitu (do 1000 lat p.n.e.), a pierwszymi znanymi mieszkańcami tych terenów byli Baskowie. Wielokrotnie dzięki swojemu położeniu Andora pozostawała poza głównym biegiem wydarzeń. Zdarzały się jednak wyjątki. Po upadku Cesarstwa Rzymskiego, tereny te często były nawiedzane przez różne wojownicze ludy, od Wizygotów po Wandali.  W VIII wieku na Półwyspie Iberyjskim pojawili się Maurowie. Tysiące uciekających przed najazdem chrześcijan chroniło się właśnie w dolinach Pirenejów, przed nadchodzącą nową muzułmańską siłą. Początki swojej państwowości Andora upatruje w przegonieniu Maurów z gór przez Karola Wielkiego, który również nadał regionowi status protektoratu. W hymnie narodowym Andorczycy śpiewają „Karol Wielki, mój ojciec, wyzwolił mnie od Arabów”. Jednakże inne wyjaśnienie nazwy „Andora” mówi o jej mauretańskim pochodzeniu – od słowa „Al-Darra” znaczącego „gęsto zalesione miejsce”.

Andora była jednak zbyt mała, by sama o sobie decydować. Tu zbiegały się interesy, dwóch potężnych sąsiadów Francji i Hiszpanii. W XIII wieku doszło do podziału interesów. Rządy nad Andorą przejął hiszpańskich biskup z Urgel i francuski księże. Co ciekawe, choć od 1993 funkcjonuje jak niepodległe państwo, układ przetrwał do dziś, jedynie francuskiego księcia zastąpił prezydent. Dziś obaj panowie pełnią jedynie rolę reprezentacyjną i rzadko zresztą odwiedzają kraj.

Andora jest krajem katolickim. Ciekawostką jest, że jest to państwo administracyjnie podzielone na siedem… parafii.
Fot. Roman Husarski

Wpływy obu krajów widać na każdym kroku, flaga Andory jest niejako połączeniem flag swoich protektorów. Na ulicy najczęściej usłyszymy język kataloński (język rdzennej ludności), ale też hiszpański i francuski i inne. Ponad 60% mieszkańców tego górskiego państwa stanowią emigranci. Andora nie jest w Unii Europejskiej, ale z powodu wielu umów spokojnie można tu przyjechać do pracy, a nawet zamieszkać. Patrycja, dziewczyna, którą poznaliśmy w stolicy kraju, mówiła, że w Andorze biznes turystyczny wciąż jest nienasycony, zwłaszcza poszukuje się osób posługujących się językiem rosyjskim. Rosjanie tłumnie przyjeżdżają tu w zimie (czyżby cena wódki?).

Widok na stolice kraju.
Fot. Roman Husarski

Andora z pewnością spodoba się fanom gór. Widoki potrafią być zapierające dech. Nie ograniczałbym się tylko do stolicy kraju, ale polecam zatrzymać się w malowniczych kamiennych wioskach jak Massana. Istnieją tu duże możliwości rekreacyjne jak trekingi, wspinaczki i sporty zimowe. Ostatecznie można też przejść się na zakupy po polską wódkę, która jest tańsza niż w rodzinnym kraju (sic!). Choć nastawiona na duże pieniądze, to zatrzymać się tu może spokojnie każdy turysta pilnujący budżetu. Jest tu wiele miejsc na rozbicie namiotu (ale lepiej nie przy granicy), a autostop, choć nie był najłatwiejszy, to piękna okolica rekompensowała czekanie. Również rok w rok Andora sponsoruje wiele wydarzeń kulturalnych. My mieliśmy szczęście zobaczyć słynny Cirque du Soleil, w dodatku za darmo (tak, oni nie wiedzą co robić z pieniędzmi). Dla mnie osobiście Andora jest wartym odwiedzenia małym krajem Europy.

WP_20140801_007
Matusz łapie stopa w stronę Carcassonne. Zmieść pan 11 liter na kartce papieru…
Fot. Roman Husarski

Leave a Reply