Pisałem już trochę o tanim podróżowaniu. Myślę, że przy tej okazji warto też poruszyć inny ważny temat. Chodzi o to, by podróżować tanio, ale nie stracić głowy. Poniżej opisałem, kilka form zachowań, które nie przynoszą podróżującym chwały…
Walka o 50 groszy
Wielu backpackerów przypomina Scrooga w tropikach. Dumę przynosi płacenie dokładnie tyle samo co lokalni. Nie raz byłem świadkiem absurdalnych sytuacji. Jak inaczej wytłumaczyć scenę, w której biały turysta przy zakupie pieczonych bananów, wykłóca się o 50 groszy w kraju, w którym zarobki wynoszą dziesięciokrotnie mniej niż w Polsce? Bo gdzieś przeczytał, że właściwa cena jest właśnie o 50 groszy niższa i oskarża bosego sprzedawcę o oszustwo. Trochę żenująca sytuacja, zwłaszcza gdy przed momentem turystę krzykacza się poznało. Najgorsze, że po takiej awanturze zarówno sprzedawca, jak i kupujący odchodzą w złym humorze. Wiadomo, nie można dać sobie wchodzić na głowę. Trzeba znać lokalne ceny, a na market najlepiej wybierać się w towarzystwie zaprzyjaźnionego miejscowego. Przy tym zachowajmy zdrowy rozsądek. Gdy coś mi się podoba, wcale nie muszę za to płacić progowej ceny – nie chcę żerować na czyimś ubóstwie. Zasadniczo, najlepiej jak targowanie stanie się dla nas zabawą (też nie rozumiałem tego na początku), wszystko z uśmiechem na twarzy.
Mi wolno!
Brak poszanowania zasad dla lokalnej kultury to coś, co wielokrotnie mnie zaskakiwało. Chinka, która wykłóca się, że jej wolno wejść w mini spódniczce do świątyni, bo ona w te „bzdury” nie wierzy? Półnadzy pijani turyści zaskoczeni z mandatu? Stosy śmieci w bazach trekingowych? To, że miejscowi też tak robią, nie znaczy, że my, będąc w gościach, mamy dawać najgorszy przykład.
Zwykłe oszustwo
Nikt mi nie wmówi, że wchodzenie do muzeów i parków, gdzie jest wymagana opłata, za free jest w porządku. Ale żeby się tym chwalić? Naprawdę uważasz, że to przejaw sprytu? Kiedyś, co gorsza, pewnie bym przyklasnął… Dziś jak nie mam kasy to wolę nie wchodzić, niż oszukiwać w taki sposób. Nazwijmy rzecz po imieniu. Dodatkowo załamujemy się nad biedą w wielu krajach, a to właśnie pieniądze przez nas wydawane w jakimś stopniu pomagają ludziom na miejscu. Nawet te zgromadzone przez kasy rządowe.
Turysta won!
Jeden z najczęstszych tematów poruszanych w najtańszych guest housach, dotyczy właśnie wyższości backpackera nad turystą. Kilka razy zdarzyło mi się usłyszeć ostre słowa… Gdybym miał spróbować opisać te dwie grupy (granica wydaje się bardzo cienka) to turysta nie wchodzi w kontakt z lokalasami, świat poznaje zza szyby autobusu, czas spędza na plaży i w hotelu. W tym samym czasie backpacker przedziera się przez dżungle, dociera do wiosek, w których nic nie ma, je grochówkę w małej spelunie gdzie zaglądają tylko najuboższe warstwy społeczne. Generalizując, nastawiony jest na interakcję i podejmuje wysiłek godny Indiany Jonesa.
Tak, mnie bliższy jest drugi typ podróży, ale już dla wielu moich znajomych, wakacje to przede wszystkim wypoczynek. Co w tym złego?
Jesteśmy wszyscy tylko gośćmi. Otwieramy drzwi do konkretnych kultur, innych rzeczywistości, jedynie na chwilę. W gruncie rzeczy zrozumienie backpackera i turysty jest na podobnym poziomie. Jak zresztą w ogóle to mierzyć? Chyba jedynie miarą dobrych interakcji i wspaniałych wspomnień, a te mogą być udziałem zarówno turysty, jak i backpackera. Przy tych rozważaniach przypomina mi się pewna powieść z buddyzmu chan.
Dwóch mnichów o poranku wędrowało sobie leśną ścieżką. Wsłuchiwali się w odgłosy buszu.
– Jak pięknie nam żaby rechoczą w głowach – odezwał się pierwszy. Na to drugi wzburzony krzyknął:
– Głupcze! Nie twoja głowa więc skąd wiesz, co mi rechocze w niej, a co nie!
Pozostawiam to do przemyślenia. Sam jako osoba zainteresowana światem, nie neguję w pełni metod poznawczych, ale ciężko jest nawet zrozumieć siebie co dopiero drugiego człowieka. Niech backpacker czy turysta spędza czas tak, jak ma na to ochotę. Szanujmy się nawzajem. Moim zdaniem szacunek w podróży jest podstawą.
Ps. Ciekawie o turystach i podróżnikach pisała Gosia na peronie4. Check!
Moja mała uwaga odnośnie sknerzenia, która przyszła mi na poczekanie. Anglik przy zakupie też może sobie tłumaczyć „A jeden funt mniej, czy więcej. Co za różnica?” co niestety później się mści na Polakach i reszty wschodnio Europejczykach o zdecydowanie mniejszym budżecie… A sami handlowcy i inne cwaniaki pracujący w biznesie turystycznym wcale, aż tak źle nie zarabiają. Jakby podliczyć ich miesięczny dochód z orżniecia westernersów to wyjdzie w okolicy 5000 Euro. Zatem to oni śmiało mogą zasponsorowac nas a nie vice versa, natomiast opowieści o biedzie i ubóstwo raczej traktujmy z przymrużeniem oka. Raz na pewnym zdjęciu widziałem alfabet tajski a poniżej tłumaczenie „When money speaks, truth is silent”…