Właściwie to początkowo nie zamierzałem wybierać się do Świątyni Tygrysów. Zniechęcały mnie wszechobecne reklamy tej atrakcji i lektura książki Tomka Michniewicza. Nie miałem jednak pomysłu na ostatni dzień pobytu w Bangkoku, więc zdecydowałem się na tradycyjny pakiet biur podróży: pływający market, most na rzece Kwai i właśnie tygrysy.
Rankiem o wyznaczonej godzinie podjechał busik. Czas oczekiwania na wizytę w świątyni upływał leniwie. Na pływającym markecie (sprzedaż prowadzona jest z łódek), turystów było więcej niż lokalnych osób, a ceny nawet jak na Tajlandię nie zachęcały. Największą atrakcję wzbudzał gość owinięty wielkim żółtym wężem, z którym za kilka bhatów można było sobie zrobić zdjęcie. Tłum turystów (w nim i ja) zajmował się lataniem z aparatami od lewej do prawej. Po chwili zmęczony zakupiłem paczkę smażonych bananów w cieście (mniam!) i siadłem sobie w kątku, obserwując ten cały chaos. Cóż, właściwie nie spodziewałem się niczego innego.
Pływający market. Korek na wodzie.
Później przychodzi pora na most na rzece Kwai. Most jak most, gdyby nie historia można by przejść obojętnie. Obok znajduje się też muzeum japońskiej inwazji. Cieszył mnie fakt, że zobaczyłem miejsce, gdzie wydawało mi się, że został nakręcony kultowy film Dawida Leana. Niestety, po powrocie do domu przeczytałem, że w całości został zrealizowany na Sri Lance.
Tygrysy nie są jedyną żywą atrakcją. Lamparty nieopodal mostu na rzece Kwai.
W końcu ok. 16 wycieczka dotarła do tygrysków. Świątynia powstała w 1994 roku i miała być leśnym sanktuarium medytacji. Znajduje się w zachodniej prowincji Tajlandii – Kanchanaburi, blisko birmańskiej granicy. Te tereny są gęsto porośnięte lasami deszczowymi i zamieszkałe przez dzikie zwierzęta. Ponoć rolnicy często musieli się bronić tu przed tygrysami. Gdy znajdowali młode przy zabitej matce, nie wiedzieli co z nimi zrobić. Świątynia wydawała się idealnym rozwiązaniem problemu – mnisi na pewno coś wymyślą, a my będziemy mieć czystą karmę!
Pierwszy tygrys pojawił się w świątyni w 1999 roku. Rzekomo wychowywany wśród ludzi od małego, nie przejawiał agresywnych zachowań. Szybko pojawiły się kolejne zwierzęta. Mnisi otworzyli świątynię dla turystów, a za zarobione pieniądze zamierzali wybudować rezerwat dla tygrysów. Obecnie cena biletów wzrasta z roku na rok, a o spokojnym miejscu dla zwierzaków mało się mówi. Dodatkowo mnichów w większości zastąpili wolontariusze. Skąd taka komercjalizacja pomysłu? Czyżby przywiązanie do pieniędzy? Obecna sytuacja sprawia trochę smutne wrażenie, ale biznes is biznes.
Wjazd do świątyni kosztował mnie więcej niż wycieczka (600bhat! Ok. 60zł). Przed wejściem należy zapoznać się z instrukcją obsługi i podpisać oświadczenie, że się zrozumiało i w razie wypadku zrzeka się ewentualnych roszczeń. Dodatkowo należy wchodzić do świątyni ubranym skromnie, by nie niepokoić świątobliwych mnichów. Obowiązuje też pełna prohibicja od alkoholu i narkotyków — patrząc na to, co wyprawiają pijani amerykanie na ulicach Bangkoku, strach pomyśleć co mogłoby się tu dziać. Dla bezpieczeństwa zabrania się szalów, długich chust i frędzli, w końcu tygrys mógłby wziąć je za zabawkę. Również czerwone ubrania są niewskazane.
Idąc do zwierzaków, minąłem cale stado dzików, a za chwile rzecznych bawołów. Turysta obok mnie skomentował, że to coś w rodzaju spichlerza z jedzeniem dla tygrysów.
Tygrysy to nie jedyni mieszkańcy świątyni.
Po chwili zaczęła się cała zabawa. Dwa tygrysy chodzą na smyczy i można sobie zrobić z nimi zdjęcie. Należy podejść od tyłu, by nie prowokować zwierza, a wolontariusz strzela nam fotkę. Trzeba się spieszyć, bo tygrys to zwierzę zmienne, usiedzieć w spokoju nie chce. Głównym problemem jednak było dwudziestu innych turystów, którzy również zamierzali sobie zrobić z nim zdjęcie.
Po tej całej zabawie okazało się, że do odjazdu busa miałem jeszcze prawie czterdzieści minut. Postanowiłem pokręcić się po okolicy. W basenie w pobliżu można było oglądać zabawy z tygrysem. Wolontariusz na długich patykach potrząsa czymś włochatym, a tygrysek sobie skacze. Ot taka kocia zabawka, tylko w wersji XXL.
W innym miejscu mnich ze swoim podopiecznym przysiadł, by sobie odpocząć. Tygrys miał inne plany. Wiercił się i kręcił aż nagle… pac! Mnich oberwał w łysinę! Zaskoczony, popatrzył na tygrysa i odpowiedział serią lekkich ciosów, zapewne muay thai, prosto we włochaty pysk. Tygrys przysiadł z wrażenie, ale nie sprawiał wrażenia zastraszonego, jego mina pytała raczej: o co chodzi? Mnich na koniec pogroził mu palcem i zabrał go na dalszy spacer. Podobno, w klasztorze jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by tygrys zaatakował człowieka. Ponoć.
Podszedłem do kręcącego się w pobliżu mnicha o ewidentnie zachodnim rodowodzie.
– Niezły cyrk – rozpocząłem rozmowę. Mnich przedstawił się jako Steve. Z powodu otaczającej go nadmiernej konsumpcji, wyjechał z Ameryki w latach dziewięćdziesiątych i został w Tajlandii mnichem. W Świątyni Tygrysów mieszka od dwóch lat. Dziwne miejsce na ucieczkę od konsumpcji, ale nie dopytywałem. Postanowiłem dowiedzieć się, ile się da.
– Czy zwierzęta, które kręcą się po terenie świątyni to pokarm dla tygrysów?
– Oczywiście, że nie. Nasze centrum stało się czymś w rodzaju schroniska dla zwierząt. Ludzie, którzy zamykają swoje farmy, którzy nie chcą wysyłać swoich krów do rzeźni… oni wszyscy podrzucają nam swoje zwierzęta. Tu mogą w spokoju doczekać swoich dni.
– W takim razie, czym karmicie te wielkie kociaki?
– Kocią karmą i gotowanym kurczakiem. Tygrysy, które urodziły się w świątyni, nigdy nie miały w pysku krwi.
– Czy tygrysy są na środkach uspokajających?
– Ależ skąd. Dziś na terenie świątyni znajduje się dziewięćdziesiąt sześć tygrysów, ale tylko kilka najłagodniejszych jest wypuszczanych do turystów. Kiedyś biegały luzem, ale coraz więcej ludzi nas odwiedza, na wszelki wypadek trzymamy je na łańcuchach. Zresztą, przyjrzyj się temu tygrysowi. Czy naprawdę sądzisz, że może być na środkach uspokajających? – skaczące do zabawek tygrysy faktycznie nie wyglądały na zadżumione.
– Co dalej zamierzacie zrobić z tymi tygrysami?
– W przyszłości powstanie tygrysia wyspa, najważniejsze, że te zwierzęta nie stały się ofiarami kłusowników. Cieszę się, że każdy może zobaczyć, jakie to wspaniałe zwierzęta. To jedyne takie miejsce na ziemi.
Dalej nie mogłem go już wypytywać. Zrobiło się małe zamieszanie. Wszyscy turyści zostali zaprowadzeni do bocznego wyjścia. Steve wyjaśnił, że powodem jest deszcz. Ledwo zaczynało kropić! Tyle że tygrysy uwielbiają wodę. Deszcz je podnieca i stają się nieobliczalne.
Tak zakończyła się moja wizyta w Świątyni Tygrysów. Wracając autobusem, zatrzymałem się przy jednym z supermarketów. Czekałem w kolejce, z zamiarem zakupienia kilku paczek tajskich przysmaków, gdy usłyszałem za plecami.
– Czy to nie ty przypadkiem byłeś dziś w świątyni tygrysów? – Zagaiła do mnie pewna wielka dziewczyna, po akcencie i stylu bycia obstawiałbym USA.
– Zgadza się – odparłem.
– Jestem wolontariuszką w świątyni, właśnie odwozimy kolegę do szpitala. Tygrys podczas zabawy go trochę skotłował – przez chwilę udawała bawiącego się tygrysa. Po czym zapytała – a jak ci się w ogóle podobało miejsce?
– Mam mieszane uczucia. Cieszę się, że pomaga się tygrysom, ale nie jestem przekonany, że taka forma jest dobra. Zarówno dla zwierząt, jak i dla ludzi.
– Eee daj spokój. Nie ma niebezpieczeństwa, nie ma zabawy! Dobra, muszę lecieć – i wybiegła z supermarketu.
Mimo komercyjnego charakteru to był ciekawy wypad, choć nie chciałbym go powtarzać. Może tygrysy nie są przyćpane, ale na pewno mają od tej ilości turystów kaszę w głowach. Mam wątpliwości czy rzeczywiście chodzi tu o pomoc tygrysom. Trochę to wszystko śmierdzi bhatami. Mam nadzieje jedynie, że dla nikogo wizyta w świątyni nie skończy się tragicznie. Może nie powinienem się martwić, w końcu jak utrzymują niektórzy mnisi, tygrysy to ich odrodzeni współbracia…
A ty? Co masz nam do powiedzenia tygrysie?
TAJLANDIA 2011
Dla głodnych wiedzy:
Dokument Animal Planet odnośnie świątyni, może troszkę tendencyjny, ale godny polecenia:
Dobrze napisane i bardzo ciekawe ! 🙂
Fantastyczny artykuł:)
W niezwykle ciekawy i lekki w czytaniu sposób to napisałeś 🙂 Bardzo dobrze mi się czytało i zaciekawiłeś mnie.
Ale jedno mnie oburzyło:
'Z bólem serca zapłaciłem, w końcu fotka z tygrysem na facebooku – bezcenna.’ – jak w ogóle można coś takiego pisać! Ileż ja bym dała, by móc dotknąć i pogłaskać tygrysa! I nie w głowie byłyby mi wtedy zdjęcia. Tygrysy są cudowne. Te ze zdjęcia wydawały mi się trochę zdenerwowane tym, że wokół nich jest tak dużo ludzi i nie mają spokoju, ale myślę, że mnisi i wolontariusze dobrze się nimi zajmują, ale musiałabym wiedzieć więcej, by stwierdzić, czy to dobre czy złe. Podoba mi się, że tygrysy wychowane przez ludzi nie przejawiają agresji, nie wiedziałam tego. To znaczy, że są takimi większymi kotami i tyle.
Przypomina mi się krótki tekst na demotywatorach, o jakiś ludziach, którzy od małego opiekowali się tygrysem (choć może jednak to był lew, nie jestem już pewna, ale to i tak podobnie) i mieli z nim bardzo dobry kontakt. Gdy dorósł, wypuścili go na wolność, ale po jakimś czasie zatęsknili za nim i chcieli zobaczyć, jak sobie radzi. Znaleźli go, a gdy tylko zwierzę ich rozpoznało, podbiegło do nich, i radośnie zarzuciło im łapy na ramiona. Zapamiętało ich i mimo przyzwyczajenia do życia w dziczy nie okazało względem nich żadnej agresji. To mnie naprawdę wzruszyło.
Wspaniały artykuł.
Pozdrawiam 🙂
@ Ines – Ten tekst o facebooku to była ironia ;).
A ocena świątyni w kategoriach dobro, zło była by jakimś banałem. Są plusy i minusy. Dlatego też, nie uważam jak np. Michniewicz, że cała ta akcja to wielka ściema dla turystów, ale charakter komercyjny mnie odstrasza.
A dodam, że nasze kotki są milsze w dotyku :).
Tak sądziłam, że to ironia, ale mimo wszystko nie podobało mi się, że pojechałeś tam, bo w sumie nie miałeś nic lepszego do roboty, a wygląda to tak, jakby Cię te tygrysy w cale nie obchodziły:P
To prawda, że nie można określać tego w kategoriach bieli i czerni 🙂 I rozumiem, że odstrasza Cię komercyjny charakter. Też bym wolała, by taka świątynia tygrysów była gdzieś w tajemniczym, niedostępnym miejscu, gdzie rzadko pojawiają się inni ludzie niż mnisi, opiekujący się tygrysami 🙂
🙂 Może nasze koty są mocniej wygłaskane, zresztą mają też miększe futro, bo mają cieńsze włosy.
Będę się powtarzać po innych, ale artykuł czytało się niezwykle przyjemnie 🙂 Waa, zazdroszczę wycieczki i bliskiego kontaktu z tak pięknym i niesamowitym stworzeniem!
A smażone banany w cieście brzmią wyjątkowo smakowicie 🙂
Rzecz, która mnie zastanowiła to to, jak dużo mnisi muszą kupować tej kociej karmy, żeby wyżywić wszystkie tygrysy…
Wybacz, że spytam, ale ciekawi mnie to: jakie jest nastawienie Tajów do obcokrajowców? Są przyjaźnie nastawieni, domyślając się, że większość to turyści i oczekując zysków, czy raczej patrzą jak na coś niesamowitego i omijają szerokim łukiem? 😉
@ Dominika – Tajowie są bardzo mili, ale wielu zachowuje się w bardzo nachalny sposób, na siłę próbują wciskać różne produkty czy usługi (także seksualne). Najgorzej jest w Bangkoku. Takie zachowania bywają męczące ;/. Co zrobić? Nie da się ukryć, wielu turystów wydaje krocie na zabawę. To zresztą temat na osobny artykuł. Dla porównania do Tajlandii co roku przyjeżdża ok 10 milionów turystów, a do Birmy niecałe sto tysięcy.
W Tajlandii przyzwyczaili się do turystów i korzystają z ich rozrzutności.
@ Ines – nie chodzi mi nawet o to by tygrysy z mnichami gdzieś się w dżungli zaszyły. Nie jestem po prostu przekonany co do formy. Wydaje mi się, że mimo wszystko chodzi głównie o kasę. Zwykłe tygrysie zoo moim zdaniem było by bardziej fair, ale wtedy z kolei nie było by tylu turystów…
No tak, rozumiem, o co Ci chodzi. Już wcześniej rozumiałam, tylko może nie dość wyraźnie to określiłam. Po prostu otoczenie o jakim napisałam kojarzy mi się z tym, że właśnie nie byłoby to robione dla pieniędzy tylko tak z duszą. 🙂
Jak już pisałem gdzie indziej, masz strasznie lekkie pióro. Jestem ciekaw czy masz jakieś większe plany wydawnicze w związku ze swoimi podróżami?
Bardzo dziękuję.
Na plany wydawnicze jeszcze nie pora, ale mam taką nadzieję na przyszłość.
Bardzo fajny opis, czemu ja tego wczesniej nie widziałem? Chyba zostanę stałym czytelnikiem Twojego bloga 🙂
Witaj, przedewszystkim gratuluje lekkiego pióra:) bardzo miło czyta sie twoje wspomnienia. Co do porad których udzielasz przy podrózówaniu do Azji to ja osobiście dodalabym jeszcze: uważajcie na bagaż żeby wam czegos niepodrzucono!!! Podróżowałam pół roku po Azji, nie mialam nigdy żadnych problemów poza incydentaem na granicy Tajlandia /Laos gdzie podrzucono mi narkotyki …naszczęście wszystko dobrze sie skończyło! Absolutnie nie miałam innych problemów, o kradzieży wartościowych rzeczy niesłyszałam…czulam sie bezpieczniej niż w Polsce:) A ty jak dgo podróżowałeś po Azji? Kiedy napiszezsz coś o Birmie?,pozdrawiam,alexandra
Akurat sesja więc wyjątkowo ciężko się zabrać za pisanie, ale myślę, że pod koniec tygodnia wrzucę coś nowego, mam kilka tematów do wrzucenia, Birma też w nich jest ;). Prawdę mówiąc o poradach pisałem głównie w kontekście Japonii, ale masz rację… na narkotyki w Azji Poł-Wsch trzeba bardzo uważać, mimo, że są wszechobecne. Polecam książka Michała Pauli „12 x kara śmierć”, mocna rzecz!
To czekam na relacje związane z twoją wyprwą do Birmy…,wybieram się tam pod koniec listopada! Podobno najłatwiej załtwić wize w BKK natomiast zawsze marzyłam o przekroczeniu granicy z Birmą przez ląd, ale nie wiem jak tam teraz jest…i czy wogóle możliwe? bardzo niespójne info. Dowiedzialam sie ,że na granicy trzeba rozmienić 300$ na czeki podróżne które tzreba wykorzystać w czasie pobytu…,no cóż co kraj to obyczaj:-)
Z tego co wiem od momentu objęcia władzy przez Thein Seina czeki przestały funkcjonować, ale sporadycznie mogą się gdzieś jeszcze pojawić.
Gadałem z jednym podróżnikiem, który wjechał na rowerze do Birmy od Indii. W ambasadzie mówił, że podróżuje rowerem, ale kupił go dopiero na granicy :).
Hej, ja mam trochę inne doświadczenia z tej śwątyni. Trzymałam głowę tygrysa na kolanach i wieszzdziwiło mnie jedno, że jak ją pracownik świątyni podawał i kładł na kolana, a potem ściągał tygrys ani drgnął. Przykre: moje doświadczenia opisałam na blogu swiatoczamigoski.blog.pl ( http://swiatoczamigoski.blog.pl/trzymajac-glowe-tygrysa-na-kolanach/ oraz http://swiatoczamigoski.blog.pl/w-objeciach-tygrysa-2/).
Pozdrawiam
Goska
Mi się raczej wydaje, że tygryski są otępiałe bo codziennie obmacuje je tłum turystów i przywykły. Zwłaszcza, że tygrys w dzień śpi, aktywny jest w nocy. Ale kto wie? Może mnich mnie oszukał? Wydawał mi się szczery, ale nigdy nic nie wiadomo.
Dzięki za twoją relację! Zdecydowanie zgadzam się, że świątynia tygrysów to nie jest miejsce warte odwiedzin. Turystyczna papa na 100% i to w niesmacznym sosie.
Swoją drogą traktowanie zwierzą w Azji to jest dopiero ciekawy temat. W kraju w którym dominuje buddyzm, szokujące wydają mi się zabrudzone, przepełnione klatki. Nie mówiąc już o biciu słoni po głowie metalowymi prętami.
Pozdrawiam!
Ja byłam w dwóch ośrodkach dla tygrysów. W tym drugim zachowywały się zupłełnie inaczej, wiesz normalnie. Jedne spały, inne się bawiły i nie były takie ospałe. Poza tym wiesz można sobie odpoczywać, albo olewac turystów, ale nawet nie drgąć jak ktoś podnosi łeb i kładzie jego łeb? To juz trochę dziwne.
Pozdrawiam serdecznie i dzięki za zajrzenie na mojego bloga. Komentarz opublikowany:) Trzebe się wspierać:)
podróży z takimi krajobrazami w tle, tylko pozazdrościć 🙂
maja swoj urok
byłam przy rzece Kwai i te lamparty są męczone powinny być zabrane tym ludziom i oddane do rezerwatu. Wstrętni turyści płacą tyranom i sami się nimi stają robiąc sobie zdjęcia z męczonymi zwierzętami. Ogarnijcie się ludzie !!!! Nie bądźcie tyranami jedźcie do rezerwatu tam róbcie sobie zdjęcia !!! Pomożecie zwierzętom i zrobicie piękne zdjęcia 🙂
To nie lamparty tylko tygrysy gwoli wyjaśnienia. Chyba, że coś się zmieniło od mojego pobytu. Też uważam, że lepiej jechać do rezerwatu, ale ludzie nie odpuszczą sobie sweet foci z tygrysem w profilowym ;).
Również nie zazdroszczę zwierzętom Azji P-W trzymanych w Zoo czy krokodylich farmach. W niektórych miejscach warunki dla nich to jakaś masakra.