Inne podróże

Sufi z kieliszkiem wódki. Wizyta w Lahij

Fot. Roman Husarski
Zobacz całą analogową fotorelację z Lahij tu.

Dym papierosowy palił mnie w oczy i dusił w gardle. Okno w samochodzie było minimalnie uchylone. Coś było zepsute i nie dało się go bardziej otworzyć. Nie kwapiłem się, jednak by rzucać uwagi naszemu kierowcy. Mężczyzna, który wiózł mnie i moją dziewczynę Agatę do Lahij (czyt. Lahidż) wyglądał, jakby właśnie uciekł z Alcatraz. Nie mówił nic po angielsku ani po rosyjsku. Za to, co chwila dzwonił z jednego z dwóch telefonów – samochód prowadził, więc jedną ręką. Powolutku wymijaliśmy dziury i gruzowiska. Droga zewsząd otoczona była górami, które z pewnością wywołałyby uśmiech na twarzy fanom wspinaczki i twórczości Edgara Allan Poe.

W końcu spróbowałem przełamać lody – czasem znajomość języka nie jest przecież potrzebna. Wskazałem, więc ręką na co zacniejszy szczyt i wesoło oznajmiłem, że mają tu piękne góry. Mężczyzna spojrzał na mnie tym samym kamiennym wyrazem twarzy, co wcześniej, po czym wrócił do prowadzenia przeszło dwudziestoletniego żigulia. Przełknąłem ślinę. Różnych ludzi w końcu można spotkać, jeżdżąc autostopem. Nagle zatrzymaliśmy się. Na drugim pasie (jeśli założyć, że droga będąca ubitym rumowiskiem ma pasy) stał samochód bez koła, a dwóch młodych mężczyzn mocowało się z podnośnikiem. Pomyślałem, że jeśli kierowca zrozumiał mój przekaz, to wiem, dlaczego nie odwzajemnił uśmiechu. Góry są piękne, ale mogą być przekleństwem. Zamieniliśmy kilka słów z chłopakami i pojechaliśmy dalej.

Fot. Roman Husarski
Na pożegnanie wołali „Znajdziemy cię na facebooku!”
Fot. Roman Husarski

Dojeżdżając do wioski, minęliśmy jeszcze stado baranów i samotnego jeźdźca na koniu – samochód to wciąż zapewne dla większości mieszkających tu górali luksus. Lahij zasadniczo jest dość turystycznym miasteczkiem. Na głównej ulicy ciągnie się szereg sklepów z lokalnymi wyrobami. Nie czuje się jednak kiczu – sklepy to warsztaty, gdzie wyrabia się prawdziwe rękodzieła. Lahij z nich słynie. Wybraliśmy też dobrą porę, by się tu zatrzymać. Na początku marca byliśmy jedynymi turystami.

Fot. Roman Husarski
Tym razem nie „made in China”
Fot. Roman Husarski

Miasteczko cieszy się długą historię. Już średniowieczu było znane z wyrobów z brązu i żelaza. Artystyczny talent mieszkańców można dostrzec i dziś oglądając domy i śliczne małe meczety. W wielu miejscach w Lahij zauważa się unikatowe zwieńczenia domów np. przez ozdobne rynny, fragmenty koranu wykute nad drzwiami i wieżyczki przypominające minarety. Region jest zagrożony sejsmicznie, więc tutejsi górale wypracowali system budowy z drewna i kamieni rzecznych, który zapewnia większą stabilność konstrukcją domostw. Lahij może się też pochwalić ponoć najstarszym systemem kanalizacyjnym na świecie. Choć u Suleymana, u którego się zatrzymaliśmy (w miasteczku kilka rodzin wynajmuje swoje domy), toaleta na szczęście nie należała do antycznych.

Fot. Roman Husarski
Drzwi niejednego domu zdobią cytaty z Koranu. Tu Al Fatihą, sura otwierająca świętą księgę islamu i stanowiąca podstawową modlitwą muzułmanów.
Fot. Roman Husarski

Nasz gospodarz był specyficznym człowiekiem. Usta mu się nie zamykały, a mówił do nas mieszanką rosyjskiego i jakiegoś lokalnego języka. Mowa górali z Lahij jest zbliżona do perskiego, ale mówi się też tu po azersku (grupa języków tureckich). Suleyman opowiadał o swojej służbie w rosyjskiej armii. To droga kariery, którą przeszło wielu mężczyzn z Kaukazu. Suleyman oraz inni mężczyźni, z którymi na ten temat rozmawiałem, dobrze wspominali ten okres. W opowieściach nieustannie powracały żołnierskie zabawy i dobra, pewna pensja. Teraz wszystko przybrało dla niego ciemniejsze barwy. Zimy są ciężkie, turystów niewielu. Narzekał na córkę, która „żyje z kimś bez ślubu w Baku” i „na pewno ćpa jak cała młodzież w azerskiej stolicy”. Marudził na swojego kilkunastoletniego syna, że nie mówi ani po rosyjsku, ani po rusku i w ogóle jakaś miernota z niego. Ze smutkiem wspominał rozpad ZSRR. Ożywiał się za to podczas gotowania, a z prostych składników potrafił przygotować naprawdę smaczne jedzenie. Z małego telewizorka w salonie cały czas leciała jakaś muzułmańska telewizja. Syn – „niedojda” naszego gospodarza wpatrywał się w srebrny ekran jak zaklęty. Przeszklone oczy Suleymana i jego gadatliwość wskazywały, że bardziej niż ścieżkami islamu, kroczył on drogą wujitsu. Człowiek może wyjechać z Rosji, ale czy Rosja z człowieka?

Fot. Roman Husarski
Suleyman oprowadza nas po miasteczku.
Fot. Roman Husarski

W Lahij wódka spotkała się z herbatą. Jak w wielu innych miejscach, lokalne wierzenia i kultura wymieszały się z islamem, tworząc ciekawą mieszankę. Nad wioską górował mizar (muzułmański cmentarz), na którego środku znajdował się grób świętego. Na płycie ktoś postawił miseczkę z owocami. Po samym cmentarzu łaziły kury. Niektóre groby obsypane były kwiatami. W pobliżu innego leżała pusta flaszka.

Fot. Roman Husarski
Syn gospodarza nalewa nam herbaty
Fot. Roman Husarski

Wieczorem postanowiłem wyjść w góry (moja druga połowa odpuściła ten wypad z powodu zmęczenia). Po drodze zaczepiło mnie dwóch podpitych Lahijan. Nie jestem pewny czy wiedzieli, gdzie jest Polska, ale dużo się śmiali. W okolicy Lahij znajduje się jeszcze kilka malutkich wiosek, które idealnie nadają się na piesze wypady. Zawsze zdumiewało mnie, do jakich warunków życia ludzie potrafią się dostosować. Wracając do domu, natknąłem się na unieruchomionego jeepa. Dwóch miejscowych próbowało pchnąć go z miejsca, ale maszyna coraz bardziej grzęzła w błocie. Spytałem, czy im nie pomóc, ale grzecznie podziękowali. Zawróciłem jednak, gdyż ewidentnie potrzebowali jeszcze jednej pary rąk. Po pary minutach jeep ruszył. Dlaczego jednak nie poprosili mnie o pomoc, skoro jej potrzebowali? Czy to z powodu dumy, czy może nie chcieli zawracać głowy przyjezdnemu?

Fot. Roman Husarski
Wielkość ma znaczenie, przekonywał mnie pewien mieszkaniec Lahij.
Fot. Roman Husarski

Przed wyjazdem z Lahij (codziennie o 8 wyjeżdża autobus do Baku) niemile zaskoczył nas Suleyman, żądając więcej pieniędzy, niż ustaliliśmy na początku. Taka niesympatyczna sytuacja zdarzyła mi się kilka razy w Azji i Afryce, ale po raz pierwszy na Kaukazie. Mój gospodarz wypłakiwał się, że „Niemcy dawali mu więcej”, że „za mało turystów”. Uległem tej nieuczciwej zagrywce. Nie chciałem jednak rozstawać się w złości. Dorzuciłem mu kilka manatów i od razu zmienił nastawienie. Czule się z nami pożegnał. Chyba faktycznie pijał za mało herbaty, na rzecz innego napoju… Odjeżdżaliśmy szczęśliwi po niezwykłym doświadczeniu, ale pewien smutek z powodu zachowania naszego gospodarza trzymał się nas do końca dnia.

Fot. Roman Husarski
To nie minaret, tylko ozdobne zwieńczenie prywatnego domu!
Fot. Roman Husarski

 

2 myśli na temat “Sufi z kieliszkiem wódki. Wizyta w Lahij”

  1. Sympatyczne te chłopaki z Merca 🙂 Faktycznie szkoda trochę, że gospodarz tak materialnie podchodzi do turystów no ale cóż taki już jest ten świat.
    Pozdrawiam

Leave a Reply